Ośrodkiem oporu była szlachta, chłopi nie byli zainteresowani powstaniami – mówi Ostrowski. – Kiedy nastali komuniści, zabrali nam prawa miejskie, zakłady pracy i liceum, ponieważ niepokorny Brańsk nie był odpowiednim miejscem dla wychowywania socjalistycznej młodzieży.
Szlacheckość Brańska miała podzielić losy rodowych mebli z ciężkiego, giętego drewna – ludzie palili nimi w piecach. Gdy Ewa Ostrowska, dziś nauczycielka wuefu, wraz z siostrami de domo pannami Jabłonowskimi herbu Prus, których drzewo genealogiczne wyrysowane na wielkim kartonie sięga XVI w. (a pradziad Marcin był przyjacielem Joachima Lelewela), przyjeżdżały z rodzinnych Popław do szkoły w Brańsku, socjalistyczni mieszczanie wytykali je palcami szydząc: Szlachcianki idą.
Wybory Anno Domini 2005 pokazały, że istnieje sprawiedliwość dziejowa i warto było murem stać przy polskości w latach beznadziei. Ci na wschód od szosy nr 19 starali się wybrać Polsce zupełnie inną przyszłość. Ale tam żyją, jak mówią w Brańsku, nieuleczalni lewicowcy wpatrzeni w Moskwę, dawniej naturalne zaplecze dla NKWD, PZPR i milicji.
Orla: logika
Piotr Niczyporuk, rolnik (dostawca specjalnej paszy dla koni z Cyrku Zalewski), z zawodu wyuczonego automatyk przemysłowy, strażak-ochotnik z Malinnik, zakłada strój, w którym zwykle występuje w zespole ludowym Malinki (wysokie buty, bryczesy, biała koszula) i wzrusza się przy tym do łez. Spodnie są podobne do tych, które upodobała przedwojenna szlachta, ale mówi się na nie gelefe. Buty są jak polskie oficerki, ale bez sztywnej pięty, więc można ich używać jako miecha do rozniecania ognia i łatwiej się w nich tańczy hołubce. Ot, cała różnica.
– Żyjemy w najbogatszym kulturowo rejonie Polski – powiada Niczyporuk.