Archiwum Polityki

Krzesimir Dębski o nowej muzyce do niemych filmów Chaplina

Był pan wielbicielem Chaplina, zanim wygrał pan konkurs hollywoodzkiej wytwórni Limelight Films?

Zdecydowanie tak. Pamiętam kiedyś w polskich kinach pokazywano „składanki” różnych scenek amerykańskich komików. Wtedy najbardziej podobał mi się wprawdzie Harold Lloyd, ale później odkryłem, że nie było tam najlepszych numerów Chaplina.

Czym pan ujął rodzinę Chaplina, że wybrała właśnie pana?

Wysłałem demo złożone z gotowych tematów z mojego muzycznego archiwum. Wśród nich był utwór, który napisałem 30 lat temu „Country in E”. Na koncertach zawsze zyskiwał sobie największy aplauz, bo jest bardzo przebojowy. Pewnie on się spodobał Amerykanom.

Choć to 16 filmów z lat 1914–1917, i to bardzo różnych, zapewne przygotuje pan spójną stylistycznie oprawę?

Muszę nagrać ponad osiem godzin muzyki, mogę ją więc zróżnicować. Będzie sporo nawiązań – do kompozycji samego Chaplina, bo on w latach 30. i 40. też komponował muzykę. W jednym miejscu pozwoliłem sobie na mały żart. W scenie, gdy Chaplin gra na garnkach za pomocą indyczych kości, pojawi się motyw z jego późniejszego o 15 lat utworu „Titina, ach Titina”, tak jakby już wtedy chodził mu ten temat po głowie. Nieme kino kojarzy się też z taperami, więc organowe czy fortepianowe nawiązania do tej stylistyki muszą się pojawić. Często odwołuję się do współczesnej muzyki filmowej, ale też do „prajazzu”, jak z 1915 r. W chaplinowskich filmach jest bardzo wiele postaci z całego świata – imigrantów ze wschodniej Europy, Irlandczyków, Indian... Na pewno będą więc też nawiązania do muzyki etnicznej, narodowej.

Chciałby pan się przenieść do Hollywood?

Polityka 50.2005 (2534) z dnia 17.12.2005; Kultura; s. 63
Reklama