Archiwum Polityki

Może wiosną, może nie

PiS straszy przyspieszonymi wyborami. Pierwszy termin 14 maja 2006 r.

Rozważania o możliwości wcześniejszych wyborów parlamentarnych trwają od chwili, gdy powstał mniejszościowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza. W ostatnich dniach pojawiła się nawet konkretna data – 14 maja przyszłego roku. Związane byłoby to z nieuchwaleniem przez Sejm budżetu do połowy lutego – jedyną w ciągu roku okazją do rozwiązania parlamentu, gdyż na samorozwiązanie nie ma co liczyć. Oczywiście – nawet w przypadku nieuchwalenia budżetu – rząd może pracować na podstawie prowizorium, a prezydent wcale parlamentu rozwiązywać nie musi. Skąd więc nagle owa przedwyborcza gorączka coraz bardziej widoczna we wszystkich ugrupowaniach?

Jest oczywiste, że Prawo i Sprawiedliwość scenariusz przyspieszonych wyborów rozważać musi. Dla tego ugrupowania mogą być one wielką pokusą. Notowania partii są wysokie, wzrosną jeszcze zapewne po objęciu urzędu prezydenta przez Lecha Kaczyńskiego, a więc wizja samodzielnych rządów i oderwanie się od kaprysów Samoobrony i LPR jest istotna. Do maja PiS opanuje już wszystkie struktury administracji rządowej bardzo przydatne w czasie kampanii, czyli będzie miało sytuację komfortową. Na dodatek PiS jest jedynym dziś ugrupowaniem, które ma pieniądze na kampanię, a gwarancja dobrego wyniku daje szansę na uzyskanie nowych bankowych kredytów. Każda partia będąca w takiej sytuacji myślałaby o przyspieszonych wyborach, zwłaszcza gdy inne ugrupowania mają wyłącznie kłopoty. Te, które socjalno-narodowa retoryka PiS wepchnęła do narożnika (LPR, PSL), mogą w ogóle nie wejść do Sejmu, jakoś obroni się Samoobrona, być może SLD, niezły wynik może uzyskać PO, ale Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi przede wszystkim o wyeliminowanie jakiejkolwiek prawicowej konkurencji, zdobycie większej liczby mandatów w Sejmie i wygranie wyborów samorządowych.

Polityka 50.2005 (2534) z dnia 17.12.2005; Komentarze; s. 18
Reklama