Wielkość Zygmunta Kałużyńskiego polega również na tym, że ma talent do wymyślania tytułów. Gdyby wszystkie jego tytuły spisać jeden pod drugim, powstałby świetny wiersz w nieco surrealistycznym stylu. Całość mogłaby być zatytułowana tak jak ta książka – „Do czytania pod prysznicem” . Skojarzenie jest naturalne: skoro są lektury do czytania w wannie (przynajmniej były), to można też sobie wyobrazić czytanie pod prysznicem. Zresztą Kałużyński nadaje się do czytania absolutnie w każdych okolicznościach.
W tym wydaniu znakomity autor występuje nie jako krytyk filmowy, a przynajmniej nie tylko w tej roli. Zdradzam tu pewną redakcyjną tajemnicę, ale Kałużyński od wielu już lat o filmie pisał niechętnie, co łatwo wytłumaczyć: niestety, w ostatnich czasach kino zmarniało. Zapalał się natomiast zawsze, gdy umawialiśmy się na artykuł o literaturze, sztuce, historii, a najlepiej o czymkolwiek. Czyli o wszystkim. Tę formę, zwaną przez nas skrótowo „prysznicem”, opanował Kałużyński znakomicie. Kiedy zbliżały się święta albo inna specjalna okazja, dostawał Kałużyński zamówienie na kolejny „prysznic”. Pisał z jednakową swadą o literaturze, muzyce, plastyce i architekturze. Jak przekona się czytelnik antologii, chwilami można odnieść wrażenie, iż nie jest to dzieło jednego autora, lecz praca zbiorowa grupy ekspertów z różnych dziedzin.
Osobny rozdział stanowią „prysznice” ulotne, złożone z anegdot, dowcipów, wspomnień autora. Czasem pojawiają się w nich postacie już historyczne, czasem dawne gwiazdy światowego kina, ukazane zupełnie inaczej niż w leksykonach. Nieodparcie śmieszą próbki parodystyczne, np. zapis fikcyjnego telewizyjnego wywiadu Ireny D. z Jerzym W. (chodziło o Irenę Dziedzic i Jerzego Waldorffa).