Archiwum Polityki

Papierowy optymizm

Wicepremiera Jerzego Hausnera podciął – i to wcale nie na boisku piłkarskim – kolega z rządowej drużyny Mirosław Gronicki. Minister finansów oznajmił właśnie posłom, że teraz nasz dług publiczny będzie liczony metodą unijną. Dzięki nowemu sposobowi księgowania zadłużenie państwa, ale tylko na papierze, zmaleje z obecnych prawie 55 proc. produktu krajowego brutto do jakichś 52–53 proc. Ogłoszenie tej wiadomości właśnie teraz, gdy Sejm pracuje nad mocno okrojonym pakietem Hausnera, jest wyjątkowo nie na czasie.

W rzeczywistości dług państwa nie skurczy się nawet o złotówkę, podobnie jak wydatki. Jednym z poważniejszych obciążeń jest np. dotacja do otwartych funduszy emerytalnych, którą nadal będą otrzymywać, ale teraz nie będzie ona wliczana do zadłużenia. Podobnie jak gwarancje, których rząd udziela firmom na spłatę kredytów. Do tej pory wpisywano je jako wydatek budżetu wtedy, gdy zostały udzielone, teraz – gdy już trzeba będzie sięgnąć do państwowej kiesy, bo dłużnik jest niewypłacalny. Od samego liczenia dług nie zmaleje. Przekroczył on już 400 mld zł, czyli państwo jest winne tyle, ile wydaje w ciągu dwóch lat. Zmiana systemu księgowania wydatków, do której Bruksela wcale nas nie zmusza (choć jest ona logiczną konsekwencją integracji), na dobrą sprawę nie powinna parlamentu ani obywateli interesować. Pod jednym wszakże warunkiem – że parlament mielibyśmy odpowiedzialny.

Zarówno nasza konstytucja jak i traktat z Maastricht nie zezwalają, aby dług publiczny państwa przekroczył 60 proc. PKB. Dzwonkiem ostrzegawczym, że trzeba ostro wziąć się za ograniczanie wydatków, jest przekroczenie progu 55 proc., od którego już jesteśmy bardzo blisko. Reformy, o które walczy wicepremier Hausner, miały nie dopuścić do sytuacji, że rząd musiałby ciąć na oślep, bo wtedy niezasłużenie ucierpieliby najsłabsi.

Polityka 36.2004 (2468) z dnia 04.09.2004; Komentarze; s. 18
Reklama