Czerwiec, lipiec i sierpień to czas tarła. Oszołomione hormonami samice podpływają blisko brzegu i są łatwym łupem dla zainteresowanego. W trosce o ryby nienarodzone Komisja Bałtycka zakazuje w tym czasie przemysłowego wyławiania dorszy z Bałtyku.
Zakaz nie dotyczy wędkarzy. Wtedy, żeby nie odsyłać załóg na kuroniówkę, zawodowi rybacy zamiatają kajuty w swoich kutrach, uprzątają graty, sprawiają wędki i pojemniki na fekalia. Teraz na morze popłyną spragnieni przygody turyści. Znów ożywa wędkarstwo morskie. Kiedyś kwitło, gdy na wycieczki pracownicze autokary zwoziły nieprzytomnych po długiej jeździe wędkarzy z czarnego Śląska. W porcie w Darłowie do dziś wspomina się tamto chlanie. Nierzadko nie udało się nawet wyjść w morze.
Dziś jest komercyjnie, inaczej. Z Markiem Sochoniem, właścicielem kilku jednostek, w tym Złotej Rybki, popłyną rodziny wczasujące w okolicy. Będzie ostro, bo na Bałtyku wieje siódemka. Kutrem będzie mocno bujać. Pan Stanisław po raz pierwszy w życiu zwymiotuje publicznie poczęstowany uprzejmie flaczkami, które przygotował szyper. Potem zachoruje pozostałych 10 wędkarzy. Dzięki przytomności szypra, który przypilnuje kołowrotków, połów się uda. Pan Stanisław będzie długo opowiadać znajomym o trudnej męskiej przygodzie na pokładzie prawdziwej rybackiej łódki.
Jeszcze 5 lat temu darłowianin Wacław Szklany nie miał wielu klientów, łowienie turystyczne stanęło na granicy opłacalności. Teraz wręcz przeciwnie, zabukowane wszystkie weekendy. Szklany zawiaduje trzema łódkami, po cichu myśli o następnej. Bo właśnie okazało się, że ludzie zza biurek bardzo chcieliby poczuć na twarzy słony wiatr, zmóc się z dziką przyrodą, poskromić duże zwierzę. Tym bardziej że armatorzy nazywają wycieczki polowaniem na rybę.
Ludzie zza biurek chcą polować przede wszystkim na dorsza.