Archiwum Polityki

Polak po szkodzie

Oprócz samochwalstwa z miedzianym czołem, otwartego i frontalnego, które zadziwia narody świata, występują też w Polsce formy autouwielbienia bardziej pośredniego, zamaskowanego rzekomym dystansem do siebie, a nawet pozornym samokrytycyzmem. Należy do nich powiedzonko „Mądry Polak po szkodzie”. Za czasów Reja („Polak nie mądry, aż po szkodzie”), Kochanowskiego czy Biernata z Lublina znaczyło ono, iż rodak nasz musi dostać cięgi, żeby się opamiętać. Już jednak w XIX w. ewoluujemy w kierunku interpretacji, iż „Po szkodzie Polak już mądry” (Bystroń), czyli że myli się Polak tylko raz, umie się uczyć na błędach. Warto może spojrzeć, której z tych interpretacji przyznaje historia rację.

Przyjęte jest w tzw. III Rzeczypospolitej zestawienie roku 1918 i 1989. Mocno to dowolne? – Mniejsza! Niechaj będzie dla dobra nauczki. Jeszcze w 1918 r. nie zaczęto rozbrajać Niemców na ulicach, jeszcze Piłsudski nie wrócił do Warszawy, a już zaczęły się rozliczenia i lustracje. Nie chodziło bynajmniej tylko o szpicli. W niesłychanie gwałtowny sposób o współpracę z austriackim wywiadem oskarżeni zostali m.in. generałowie Sikorski, Puchalski, Zagórski, Latinik. Skąd my to znamy? Wojna bolszewicka położyła przejściowo kres politykierskim ekscesom. Ledwie jednak w sierpniu 1920 r. szale zwycięstwa przechyliły się na polską stronę, ruszyli do akcji rewindykatorzy zwycięstwa. Byle tylko za wszelką cenę pozbawić Piłsudskiego laurów, ogłoszono pomysłodawcą decydującego manewru Rozwadowskiego. Kiedy nie udało się tej wersji podtrzymać, kreowano na rzeczywistego wodza francuskiego doradcę sztabowego generała Veyganda. Lepiej namaścić cudzoziemca, niż by ktokolwiek z Polaków mógł podkręcać wąsa.

Polityka 37.2004 (2469) z dnia 11.09.2004; Stomma; s. 98
Reklama