Brawurową akcję na tyłach szoł biznesu przeprowadził Robert Kozyra z Radia Zet. Jego misja była tak tajna, że „Gali” mógł ujawnić tylko nieistotne szczegóły. Dlatego o jego bohaterstwie wiemy bardzo niewiele, mniej niż o ucieczce płk. Kuklińskiego z Polski. 5 listopada wykonał pierwszy telefon, ale Kozyra nie może zdradzić do kogo. Potem wsiadł do samolotu i latał na trasie Nowy Jork, Londyn, Paryż i Los Angeles. O misji nie wiedziała nawet najbliższa rodzina – ponoć dlatego Kozyra sypiał w piwnicy, by się nie wygadać przez sen. Z przyklejonymi wąsami i w butach na wysokim obcasie podczołgał się pod punkt kontaktowy, rurą kanalizacyjną wślizgnął się do rezydencji i gdy był już bardzo blisko, powiedział: jestem Polakiem i proszę o udział w reklamie. Tak – choć to całkiem nieprawdopodobne – Kozyra dotarł do swojej ulubionej piosenkarki Madonny, choć sam nie może ani potwierdzić, ani zaprzeczyć tej informacji. Nieoficjalnie wiadomo, że Kozyra liczy na wysokie odznaczenia państwowe.
Do zabawnego nieporozumienia doszło na wystawnym bankiecie z okazji 10 rocznicy trwania miesięcznika „Elle”. W trakcie szamotaniny z ochroniarzami próbował wtargnąć na bankiet bez zaproszenia wysoki brunet. Ochroniarze stanęli murem, a brunet niczym buldożer parł w stronę koreczków pokrzykując: Pan nie wie, kim ja jestem. Dopuszczono go w końcu do drinków. Nadal nikt nie wiedział, kto to był. Nie przypominali go sobie ani dziennikarze brukowców, ani fotoreporterzy, ani gwiazdy telewizji. Nawet kelnerzy go nie rozpoznawali. Jedynie ochroniarze pamiętali, że przy wejściu mówił, że nazywa się Gembarowski.
Alkohol zabija powoli.