Można podejrzewać, iż Machulski obawiał się skojarzeń z krajową odmianą komedii kryminalnej, gatunku w ostatnich latach w Polsce bardzo popularnego, który miał parę zalet, lecz także jedną dość istotną wadę, mianowicie był żałośnie wtórny. Nie tylko wobec małpowanych zachodnich wzorów, lecz także w stosunku do pierwszych filmów Machulskiego, które były prawdziwymi majstersztykami. Już „Vabank” stworzył standard inteligentnej komedii sensacyjnej, do którego później trudno było równać kolejnym realizatorom. Sam Juliusz Machulski też zresztą miewał z tym pewne kłopoty. Powiedzmy więc od razu, że „Vinci” to rzecz zdecydowanie lepsza niż ostatnie dzieła tegoż reżysera, przezywanego niegdyś polskim Spielbergiem.
Liga Polskich Rodzin, której działalność statutowa obejmuje również aktywność krytyczno-cenzorską, do „Vinci” nie powinna mieć najmniejszych zastrzeżeń. Oprócz innych walorów film ma bowiem także i tę zaletę, że prezentuje wartości prawdziwie patriotyczne. Wprawdzie ich nośnikiem jest środowisko zawodowych włamywaczy, ale to chyba nie powinno przeszkadzać.
Początek jest dokładnie taki, jaki powinien być w porządnym filmie sensacyjnym. Niejaki Cuma, który odsiadywał wyrok za brawurowe włamanie do domu kolekcjonera monet, wychodzi warunkowo na wolność, ponieważ lekarz więzienny oświadczył mu, że jest poważnie chory i musi koniecznie podreperować zdrowie na świeżym powietrzu. Znamy takie numery, nie mamy więc wątpliwości, iż lekarz działa na zlecenie kogoś, komu Cuma potrzebny jest po drugiej stronie więziennego muru. Co też wkrótce nastąpi. Zleceniodawcą jest Gruby, sławny paser kolekcjoner, jednocześnie najprawdziwszy miłośnik sztuki, który bardzo lubi to, czym się zajmuje. Niemniej zlecenie zrobi na Cumie duże wrażenie, chodzi bowiem o kradzież najsławniejszego z wszystkich obrazów, znajdujących się w polskich zbiorach, czyli „Damy z łasiczką” Leonarda da Vinci.