Niepokorna dusza Roberta Altmana, zaskakującego od przeszło pół wieku filmami opisującymi zmieniającą się mentalność Amerykanów, zaprowadziła go tym razem w rejony rzadko odwiedzane przez reżyserów. Jego najnowszy dramat „The Company”, przypominający fabularyzowany dokument, zdaje relację z przygotowań i występów chicagowskiej grupy baletowej Joffrey Ballet Company. Wątła, pretekstowo potraktowana fabuła została tak skonstruowana, by oprócz scenicznych popisów zespołu można było poznać również zakulisowe życie niektórych jego członków. Przewodnikiem po świecie tancerzy jest przeżywająca rozstanie ze swoim chłopakiem młoda primabalerina (Neve Cambell), która znajduje pocieszenie w ramionach nowego mężczyzny (James Franco). Tym, co Altmana najbardziej interesuje, nie są jednak ich dość typowe perypetie miłosne, tylko funkcjonowanie mikrospołeczności artystycznej. To co dobre dla mnie, ma być dobre dla mnie, a nie dla zespołu – buntuje się jeden z bohaterów, żądając od dyrektora teatru (w tej roli owinięty żółtym szalem Malcolm McDowell) lepszych dla siebie ról. Bolesny problem artystów pracujących w grupie: konieczność wyważenia proporcji pomiędzy pragnieniem błyszczenia i podporządkowania się ogółowi nie jest jednak najważniejszym tematem „The Company”. Wydaje się, że reżyserowi chodziło przede wszystkim o ukazanie skomplikowanego procesu tworzenia baletowego widowiska na tle szarzyzny codzienności. Zainscenizowane przez reżysera sytuacje, dyskretna obserwacja środowiska to podstawowe atuty filmu, który warto polecić prawdziwym koneserom.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe