Friedrich Nietzsche, wróg chrześcijaństwa, tej „religii niewolników”, zasłynął powiedzeniem: „Bóg umarł”. Odpłacono mu pięknym za nadobne: „Nietzsche umarł. Podpisano: Bóg”. A jednak nie brakuje poważnych autorów – także kościelnych – którzy stawiają pytanie, czy chrześcijaństwo przetrwa. Książkę pod takim tytułem wydał niedawno niemiecki socjolog religii Franz-Xavier Kaufmann, wykładowca renomowanych uczelni katolickich.
Weszliśmy w XXI w. z bojaźnią i drżeniem: religie nie osłabły, raczej eksplodowały, ale czy można się z tego cieszyć? W skali globu mamy wojnę z nienawidzącymi Zachodu islamskimi ekstremistami, załamuje się ruch ekumeniczny, a Kościołem katolickim wstrząsa seria kryzysów – od sporu o znaczenie soboru watykańskiego po afery na tle seksualnym. Religie pokazują fanatyczną twarz. Żeby zastanowić się nad przyszłością chrześcijaństwa, a rysuje się ona dramatycznie, warto najpierw zrewidować kilka wyobrażeń – nazwijmy je mitami – dotyczących religii we współczesnym świecie.
Mit omszałych skał:
Religie są niezmienne
Nie istnieje nic takiego jak religijne monolity. Nie ma jednego chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu. Świat religii jest ciągle w ruchu i przemianie. Dwa tysiące lat temu maleńka sekta wyznawców Jezusa mogła się wydawać żydowskim ortodoksom efemerydą. Kiedy w 1517 r. Marcin Luter przybijał do drzwi kościoła w Wittenberdze kartkę papieru z 95 tezami przeciwko papieskim odpustom, kto mógł przypuszczać, że otwiera on nową epokę w historii zachodniego chrześcijaństwa? W połowie XIX w. niektórym wydawało się, że po islamie nie powstanie już żaden znaczący, zorganizowany ruch religijny.