Jak pamiętamy, poprzedni werdykt spowodował spory zamęt w środowisku, młody reżyser stał się przez chwilę obiektem napaści sfrustrowanych starszych kolegów, na co, na szczęście, tegoroczna główna laureatka nie będzie narażona. Werdykt jury zgodny był bowiem z odczuciami publiczności, a nawet został potwierdzony pewnym urządzeniem mechanicznym, które liczyło czas trwania oklasków po pokazie konkursowym. Jedynie dziennikarze przyznali swą nagrodę Wojtkowi (tak się podpisuje) Smarzowskiemu, autorowi „Wesela”, też przecież twórcy młodemu. Od razu dodam, że nie było mnie w czasie głosowania kolegów, ale gdybym był, też bym głosował za „Weselem”.
Co nie znaczy, że nie uznaję walorów „Pręg”. To są dwa filmy znaczące, a jeżeli dodamy niezbyt przychylnie potraktowany przez jury film Krzysztofa Krauzego „Mój Nikifor” oraz przynajmniej kilka produkcji na przyzwoitym poziomie (jak przykładowo „Vinci” Juliusza Machulskiego i „W dół kolorowym wzgórzem” Przemysława Wojcieszka), to się okaże, iż pobyt w Gdyni wcale nie był czasem straconym, choć takie obawy przed inauguracją festiwalu były dość powszechne.
Gospodyni z filmowego „Wesela” jest niezadowolona, gdy widzi, że człowiek wynajęty do „kamerowania” ślubu dysponuje małą kamerą, jej zdaniem, za małą, jak na wydarzenie, które ma dokumentować. Podobne wrażenie można było odnieść w przeszłości, przyglądając się niektórym zmaganiom naszych reżyserów z rzeczywistością. Po prostu – za mała kamera.
Jednak kilka śmiałych prób zostało w tym roku podjętych. Jaką zatem Polskę widać na ekranie?
Grottger z wódką
Dziennikarze zagraniczni zwierzali się, iż zaskoczyły ich w Gdyni trzy rzeczy: to, że z ekranu leje się tyle wódy, że nasi bohaterowie mieli na ogół fatalne dzieciństwo oraz że seks odgrywa w ich życiu tak znaczącą rolę.