Chociaż Katar jest jednym z najmniejszych państw świata (niecałe 700 tys. mieszkańców), jego MSZ ma pełne ręce roboty. Od początku istnienia al-Dżaziry (arab. półwysep) katarscy dyplomaci odebrali blisko tysiąc oficjalnych skarg na treść informacji i kontrowersyjne komentarze wygłaszane przez zapraszanych przez stację gości. Prymu wśród obrażonych nie wiodą, o dziwo, państwa zachodnie, lecz sami Arabowie.
Arabia Saudyjska zarzuca al-Dżazirze działanie na szkodę islamu, Kuwejt wielokrotnie skarżył się na zbyt pobłażliwe traktowanie w wiadomościach reżimu Saddama Husajna, a Jaser Arafat wścieka się za częste dopuszczanie do głosu członków niepodlegających mu islamskich grup paramilitarnych. Nawet władze liberalnego Libanu, w dużej mierze pogodzone z problemem wolnych mediów, wytoczyły przeciwko stacji ciężkie działa za jeden z programów traktujących o libańskiej wojnie domowej.
Nowe gromy, jakie spadły na stację w czasie wojny w Iraku, pochodzą głównie od sił koalicji, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii – al-Dżazira wyraźnie nie przepada za ekipą premiera Alawiego. Lista jej grzechów jest dłuższa: przeciętny Irakijczyk na podstawie al-Dżaziry kształtuje sobie obraz wojny w Iraku – i jest to obraz ugrupowań terrorystycznych, bojowników czy zwolenników As-Sadra, amerykańskich bombardowań oraz niedokończonych reform amerykańskich władz tymczasowych i nowego rządu irackiego.
Zachodni styl, arabski koloryt
Prezenterzy al-Dżaziry proponują zachodnie podejście do dziennikarstwa. Nie tylko ubierają się zgodnie z zachodnią modą, ale potrafią przerwać zbyt rozwlekłą wypowiedź rozmówcy. Każdy, kto zna zapał oratorski Arabów, nad którym góruje chyba tylko miłość do długich przemówień Fidela Castro, wie, jak trudno zabrać głos arabskiemu retorowi, któremu wypowiedzenie prostej kwestii – tak czy nie, wydaje się często bluźnierstwem i niewykorzystaniem pięknej okazji do popisania się wyszukanym porównaniem, przysłowiem, grą słów.