Była 10 rano. Nagle na podwórze wjechało siedem aut. Z busów i wozów terenowych wyskoczyli funkcjonariusze ubrani w kuloodporne kamizelki, na głowach mieli kominiarki, w rękach trzymali strzelby – opowiada Wojciech Stach. Ten blisko siedemdziesięcioletni siwy mężczyzna nie jest groźnym przestępcą, ale podwarszawskim gospodarzem. Zbrojne komando, które najechało go w połowie sierpnia, nie szukało groźnych bandytów, lecz siedmiu Ukrainek pracujących na czarno przy pakowaniu ziemniaków.
Tego lata podobne naloty ekip straży granicznej, urzędu pracy i policji przeżyło w tej okolicy co najmniej pięć innych dużych gospodarstw. Wprawdzie nie były aż tak spektakularne, ale okazały się skuteczne. Wystarczyło wydalić z kraju kilkudziesięciu nielegalnych gastarbeiterów ze Wschodu, żeby pozostali sami uciekli. Tzw. targ niewolników przy drodze wylotowej z Błonia na Poznań opustoszał. – Jeszcze niedawno stała tam rano setka chętnych do pracy. Dziś można spotkać co najwyżej 15 osób. Chcą dostawać 6 zł za godzinę, podczas gdy jeszcze miesiąc temu pracowali za 3 zł – narzeka Miłosz Jesień, rolnik spod Ożarowa, który nie wie, skąd teraz weźmie 40 ludzi.
Polak nawet za 6 zł nie chce u niego pracować, zaś Ukraińców zatrudniać mu nie dają. Boi się, że zbiory zostaną na polach. W podobnej sytuacji mogą się znaleźć wszyscy więksi rolnicy spod Błonia i Ożarowa. Polujący na cudzoziemców uzbrojeni funkcjonariusze mogą pojawić się wszędzie i w każdej chwili.
Obława za obławą
Mjr Robert Gawryś, zastępca dyrektora zarządu operacyjno-śledczego Komendy Głównej Straży Granicznej, uspokaja, że brygada uderzeniowa wyposażona w długą broń i kamizelki kuloodporne używana jest tylko w uzasadnionych przypadkach, gdy jest podejrzenie, że cudzoziemcy mogą być niebezpieczni i stawiać opór.