Zapalamy światło: prąd dostarcza nam zakład energetyczny, lokalny monopolista. Musiał go kupić od innego monopolisty – Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE). Odkręcamy kurek: wodę w kranie zapewnia nam zakład wodociągowy, a podgrzewa zakład ciepłowniczy, obaj lokalni monopoliści. Czajnik z wodą stawiamy na kuchence gazowej. Gaz sprzedaje nam i dostarcza zakład gazowniczy. Monopolista? Oczywiście.
Po takim poranku ruszamy do pracy. Możemy skorzystać z transportu miejskiego, zmonopolizowanego, a jakże. Jeśli mieszkamy nieco dalej, korzystamy z usług PKP (monopol, wiadomo) albo siadamy do samochodu. Ubezpieczyliśmy go zapewne w PZU, który dominuje na rynku ubezpieczeń samochodowych. Jedziemy na stację benzynową. Wybór firm mamy olbrzymi, ale dokąd byśmy nie dotarli, to i tak najpewniej wleją nam benzynę wyprodukowaną przez PKN Orlen, firmę dominującą na polskim rynku paliwowym.
W pracy jak to w pracy, zmagamy się z wyzwaniami, jakie stawia przed nami nasilająca się konkurencja rynkowa. Uwijamy się więc jak w ukropie i co chwila dokądś dzwonimy. Łączy nas Telekomunikacja Polska, faktyczny monopolista w dziedzinie telefonii stacjonarnej. Pod ręką mamy też telefon komórkowy – korzystamy z usług oligopolu trzech operatorów, którzy podzielili między siebie polski rynek. Jeśli zdecydujemy się na drogę korespondencyjną, skorzystamy z usług Poczty Polskiej, ustawowego monopolisty w dziedzinie dostarczania listów i małych przesyłek.
Od tego natłoku monopoli robi się nam słabo. W tej sytuacji musimy skorzystać z usług placówki medycznej, za co zapłaci Narodowy Fundusz Zdrowia. Też monopolista. A jeśli – odpukać – sprawy przyjmą najgorszy obrót, to nie mamy pocieszających wiadomości: cmentarze też są we władaniu lokalnych (kościelnych) monopoli.