W Polsce jest coraz lepiej, ponieważ podnosi się zarówno stopa życiowa jak i poziom obyczajowy kloszardów. Nie mam w tej sprawie przekonujących rezultatów statystycznych, ale mam ten przywilej, że bezkarnie uogólniam własne spostrzeżenia. Nie muszę dodawać, że są to spostrzeżenia jednostkowe.
Kloszardzi koczujący w wymiernej odległości od całodobowego sklepu spożywczego przy ulicy Hożej w Warszawie są mi znani z widzenia. Wiedzą, że od czasu do czasu – zwłaszcza jak widzę, że sytuacja jest dramatyczna – mogą liczyć na drobne wsparcie; choć sprawiedliwie trzeba przyznać, że zdarzają się nam i całkiem bezinteresowne wymiany ukłonów. Jak z kolei jest interes, to jest formułowany wprawdzie fasadowo, ale wymiernie. Kloszardzi z Hożej należą mianowicie do tej grupy polskich biznesmenów, co wiedzą, iż im ściślej sformułowane są warunki wstępnego kontraktu, tym lepiej wypada końcowy rezultat negocjacji. Toteż przystępują do rozmów operując bardzo ścisłymi danymi: – Kierowniku, brakuje nam do flaszki dokładnie złoty sześćdziesiąt siedem. Suma bywa oczywiście różna, nigdy wszakże nie przekracza wysokości dwu złotych i zarazem zawsze zawiera sugestię zaokrąglenia (zbilansowania) w kierunku tej właśnie liczby. Stąd też dwa złote jest podstawową kwotą (kwotą matką) ewentualnych dotacji.
Oczywiście bywa, że psuję harmoniczność układu i wręczam złotówkę, pięćdziesiąt, a nawet – wstyd wyznać – dwadzieścia groszy, ale wówczas wzrastają koszta niewymierne. W sensie widzialnym wyzbywam się paru groszy, ale straty moralne, jakie ponoszę będąc przymuszonym do oglądania mimicznego spektaklu wyobrażającego Alegorię Niepojętego Bólu i Zdumienia, są o wiele wyższe. Kloszard, na którego dłoni spocznie moneta – dajmy na to – pięćdziesięciogroszowa, wpierw zastyga niczym porażony gromem krzywdy, stoi niemo i nieruchomo niczym posąg niesprawiedliwości, przez wiele sekund wpatruje się z mistrzowsko markowanym niedowierzaniem w nikczemny nominał, następnie jakby przeszywała go błyskawica najwyższego niepokoju, wolno, niezwykle wolno unosi głowę i patrzy na mnie rozdzierająco, w jego spojrzeniu jest zarówno poczucie krzywdy jak i napomnienie, zarówno pogodzenie się z tragicznym losem jak i nadzieja na jego poprawę – jest to tak sugestywne i tak przeraźliwe, że zaręczam: lepiej dać więcej, a tego nie widzieć.