Boży bojownicy”, czyli wtóra część trylogii imć Andrzeja Sapkowskiego, który o niezwykłych przygodach Reinmara z Bielawy, medyka, prawi pierwej w powieści „Narrenturm” w krwawych okolicznościach czytelnikowi ukazanego.
W istocie – teraz już po naszemu, bez silenia się na podrabianie stosowanej przez autora stylizacji: w „Bożych bojownikach” spotykamy naszego bohatera w Pradze, w roku 1427, podczas krucjaty przeciw husytom. Tam zawiązuje się akcja środkowego tomu trylogii Sapkowskiego: Reinmar Reynevan otrzymuje tajną misję, ma powrócić na wstrząsany walkami Śląsk, a przy okazji ma do załatwienia sprawy osobiste. Chce pomścić śmierć brata, a także zobaczyć syna, bo wieść o ojcostwie spadła w Pradze na dzielnego medyka jak grom z jasnego nieba.
To, co się dzieje dalej, dobrze oddaje początek jednego z rozdziałów: bohater zostaje „napadnięty, uratowany, pojmany, nakarmiony i porwany”. A oprócz tego mamy – jak mawia niejaki Flutek, szef tajnych agentów w Pradze – „tajne zjazdy, sekretne narady, ogólnoświatowe spiski”, bo „to są rzeczy dobre w literaturze, przystające takiemu, dajmy na to, Wolframowi von Eschenbach”. Ale także i Sapkowskiemu, bo to jedyny pisarz obdarzony dziś u nas takim epickim rozmachem.
Rozmachem – dodajmy – imponującym i bezpretensjonalnym. Budzi podziw erudycja pisarza, który pracując nad „Bożymi bojownikami” przekopał się przez potężną literaturę historyczną traktującą o husytyzmie i Dolnym Śląsku w pierwszej połowie XV w. To jeszcze jeden przykład, że literatury popularnej na najwyższym poziomie nie tworzy się, kolokwialnie mówiąc, z czapy, lecz uprawia ją w oparciu o rzetelne badania źródeł.