Na głównej ulicy Tyraspola – stolicy Naddniestrza, wypolerowana statua Lenina patrzy na radziecki czołg T-34 zachowany w równie dobrym stanie jak wódz rewolucji. Z głośników rozwieszonych wzdłuż głównej ulicy słychać program nadawany przez rządowe radio. Na budynkach administracji wiszą sierpy i młoty.
Sowiecki skansen
– Urodziłem się w Rosji. Przyjechaliśmy tu, gdy ojciec poszedł na wojskową emeryturę. Wcześniej bił faszystów. Na polskim froncie kula roztrzaskała mu cztery żebra i cudem ominęła serce – mówi, nie kryjąc tęsknoty za Związkiem Radzieckim, 64-letni Iwan Fiodorowicz. Podobne życiorysy ma wielu Naddniestrzan.
– To typowi przedstawiciele gatunku homo sovieticus – tłumaczy Oazu Nantoi, mołdawski politolog z Fundacji Sorosa. – Urodzili się w Rosji i później ich tu przywieziono. Ojczyzną był dla nich Związek Radziecki, dlatego masowo wystąpili przeciw secesji Mołdawii.
Na moście, który łączy Bendery z Tyraspolem, stoi transporter opancerzony BTR. Rosyjscy żołnierze w kamizelkach kuloodpornych, z automatami gotowymi do strzału, kontrolują samochody. Niebieska taśma na hełmach oznacza, że służą jako siły pokojowe. Stacjonująca na terenie Mołdawskiej SRR 14 Armia była jedną z silniejszych w Układzie Warszawskim. W razie wybuchu III wojny światowej miała zająć Bałkany. Podczas zbrojnego konfliktu w Naddniestrzu w 1991 i 1992 r. oficjalnie zachowała neutralność, choć władze Mołdawii oskarżają ją o zaopatrywanie w broń naddniestrzańskich separatystów.
Gdy latem 1992 r. walki przybrały na sile, dowództwo nad armią objął gen. Aleksander Lebiedź. – Jeśli nie złożycie broni, rano będę jadł śniadanie w Tyraspolu (Naddniestrze), a po południu obiad w Kiszyniowie (Mołdawia) – tak ostrzegł walczące strony i wojna skończyła się w ciągu kilku godzin.