Nowa polityka zagraniczna i bezpieczeństwa Unii Europejskiej, sformułowana w maju 2004 r., po jej rozszerzeniu – stawia czoło dwóm zagadnieniom. Po pierwsze, należy unikać tworzenia nowych barier między członkami UE oraz państwami, które do niej nie należą. Po drugie, należy odwieść tę drugą grupę państw od postrzegania swoich relacji z Unią wyłącznie przez pryzmat swojej przyszłej akcesji. (Nawet Günter Verheugen, zwolennik wielkiego rozszerzenia o kraje Europy Środkowej, określanego jako Big Bang, dziś opowiadający się za przyjęciem Turcji, jasno zaznacza, że nowym sąsiadom Unii Europejskiej nie zaoferowano perspektyw przyszłej akcesji).
Chociaż w pierwszej kwestii Francuzi i Polacy pozostają zgodni, jednak w drugiej sprawie dużo łatwiej o różnice zdań. Lepiej od razu zrozumieć, na czym polegają nasze spory, aby w przyszłości lepiej sobie z nimi radzić. Ułatwi to uświadomienie sobie istnienia czterech kontrastów.
Pierwszy kontrast:
Oddalenie i brak wiedzy Francuzów a bliskość i znajomość rzeczy Polaków.
„W Polsce, czyli nigdzie” – ten słynny dowcip Alfreda Jarry'ego z całą pewnością nie odnosi się już do Polski, lecz raczej do obszaru położonego między Polską a Rosją. To, co dziś rozumie się pod nazwą wschodniego sąsiedztwa Unii, dla wielu Francuzów jest angle mort, martwą strefą – Brytyjczycy powiedzieliby blind spot. (Mołdawia brzmi dla francuskiego ucha podobnie jak Syldawia, kraina z komiksów o Tintinie, dzięki którym tysiące dzieci z kraju nad Sekwaną zaznajamiają się z geografią). W wyobraźni Francuzów, a nawet ich przywódców politycznych, Ukraina i Białoruś w zasadzie nie figurują na mapie świata.
Francuski brak wiedzy został tylko w bardzo wyrywkowy sposób uzupełniony przez kilku wybitnych Polaków oraz historyków zajmujących się Polską – przede wszystkim należałoby wymienić Daniela Beauvois, który jedną ze swych książek poświęcił dawnym polskim ziemiom wschodnim.