Na pozór nic dramatycznego. Tu huragan, tam zamieszki, gdzie indziej awaria rurociągu. A jednak nerwy puściły, ceny poszybowały w górę. Pesymiści wieszczą, że cena 60 dol. to tylko kwestia czasu. Świat wchodzący w okres lepszej koniunktury jest spragniony nie tylko ropy, ale też pewności, że nic nie zakłóci ciągłości jej dostaw. I gotów jest za ten luksus płacić coraz więcej. Popyt nakręcają rozwijające się w zawrotnym tempie Chiny, Japonia zamykająca elektrownie atomowe, a także szykująca się do zimy i robiąca zapasy Ameryka. Od 24 lat nie było tak dużego zapotrzebowania na ropę.
Dyrektor Marek Woźniczko, odpowiadający w PKN Orlen za zaopatrzenie w ropę, stara się nie ulegać emocjom. Rekord ponad 50 dol. za baryłkę padł w Nowym Jorku. W tym samym jednak czasie ropa brent (z Morza Północnego) była o 4 dol. tańsza, na ropa med (z basenu Morza Śródziemnego) o ponad 6. To dla Orlenu ważniejsze, bo ceny, jakie płaci swym dostawcom, ustalane są przede wszystkim w odniesieniu do ceny brent. Płock płaci zawsze odpowiednio mniej, bo to wynika z charakteru kontraktu długoterminowego oraz nieco niższej jakości rosyjskiej ropy. Ile kosztuje go baryłka surowca, to tajemnica, ale specjaliści przyjmują, że dziś jest to nieco ponad 40 dol. Płockowi sprzyja korzystny kurs złotego wobec waluty amerykańskiej, w której prowadzone są naftowe rozliczenia.
Choć cena samej ropy stanowi mniej więcej jedną trzecią kosztów produkcji paliwa, to jednak na stacjach benzynowych podwyżka goni podwyżkę, a wszystkie uzasadnione są wzrostem cen surowca. Producenci z całą bezwzględnością przerzucają na klientów wzrost swoich wydatków. Żadnych sentymentów. Kiedy kierowcy na stacjach benzynowych płaczą i płacą coraz drożej, Orlen notuje rekordowe zyski. Benzyna eurosuper 95 kosztuje już ponad 3,90 zł za litr, olej napędowy 3,30 zł.