Był człowiekiem ukształtowanym przez historię. Urodził się w grudniu 1918 r., a więc w pierwszym kwartale odzyskanej niepodległości. Wcześnie osierocony, przeżył biedę przedwojennej prowincji lubelskiej. „Uczestniczyłem w pasaniu krów jako chłopiec” – wspominał po latach. Potem były studia w Warszawie przerwane wojną. O latach wojennych Zygmunta wiemy tyle, ile napisał albo opowiedział. Zdradzam tu tajemnicę redakcyjną, ale nas te wspominki szalenie bawiły, gdyż Kałużyński raz zeznawał, że był w Batalionach Chłopskich, raz że w AK. Zupełnie osobny rozdział to jego udział w kampanii wrześniowej, której dokładny przebieg też trudno byłoby ustalić.
Ale na tym żarty się kończą, gdyż niezbitą prawdą było to, iż wojna stanowiła dla Zygmunta przeżycie, z którego nigdy się nie otrząsnął. W wielu artykułach pisał, iż jego rówieśnicy „przeważnie zginęli śmiercią gwałtowną”. Czasem wspominał po nazwisku kolegów z klasy, którzy – prawie w komplecie – nie przeżyli wojny. Opowiadał, że jeszcze nieraz w snach chowa się przed niemieckimi żołnierzami.
Podobnie jak poeta Tadeusz Różewicz miał świadomość ocalenia. Jednej z książek chciał dać tytuł „Ocalony z XX wieku” – z wieku, a więc nie tylko z wojny, ale także z totalitaryzmów i zagrożeń, jakie czyhały na człowieka w zeszłym stuleciu. Wydawca uznał jednak, że nie byłby to tytuł chwytliwy.
Dopiero wydany niedawno „Pamiętnik orchidei” miał podtytuł „zapiski ocalonego z XX wiek”.
Człowiek w Systemie
Nie mówił: za komuny, w PRL, w Polsce Ludowej... Miał własne określenie: za Systemu (wypowiadał to słowo właśnie tak, jakby było pisane dużą literą). Tyranów, pod rządami których przeżył szmat czasu, oswajał, zwracając się do nich po imieniu.