W czwartkowy wieczór, 14 października, w siedzibie Telewizyjnej Agencji Informacyjnej przy placu Powstańców Warszawy adrenalinę czuć było w powietrzu. Gdy w studiu na parterze Dorota Wysocka po raz pierwszy prowadziła odnowione „Wiadomości”, piętro wyżej – w pokoju dziennikarskim, czyli newsroomie – zespół przyklejony do ekranu telewizora kątem oka z niepokojem obserwował stojących w drugiej części sali vipów z Woronicza, wśród których górował wzrostem Jan Dworak, prezes telewizji publicznej. Spodoba się czy nie spodoba? Gdy pojawiły się napisy końcowe, Dworak dyplomatycznie recenzował zmiany: – Możliwości techniczne są duże. Ale zaraz dodał: – Jeszcze wiele jest do zrobienia.
W tym samym czasie bezlitośni recenzenci ze świata mediów przesyłali sobie złośliwe esemesy, że telewizja polska działa według zasady: „Nic nam nikt nie zrobi. Zabijemy się sami”. „Wiadomości” można bowiem oceniać jedynie odnosząc się do osiągnięć konkurencji. A tu od dawna standardy wyznacza TVN.
Wojna na newsy, i to na taką skalę, to na polskim rynku telewizyjnym nowość. Nadawcy zrozumieli, że informacja to świetny towar, który można w dodatku jeszcze elegancko opakować i podać. Wieczorne programy informacyjne stały się okrętami flagowymi stacji. A jeszcze na początku lat 90. prywatnych nadawców trzeba było wręcz zmuszać do programów informacyjnych. W kolorowym świecie sitcomów, seriali oraz teleturniejów wydawały się nudną, w dodatku naznaczoną grzechem upolitycznienia, powinnością, która interesowała tylko posłów. I to pod jednym kątem – sprawdzali, czy ich twarze nie schodzą z ekranu.
Zygmunt Solorz, właściciel Polsatu, który pierwszą koncesję zdobył pod warunkiem nadawania wiadomości, traktował ten obowiązek jak zło konieczne.