Nadbiegali następni: zapłakani, brudni, przerażeni. Ktoś się potknął, ktoś pokazywał na metro i zakrywał twarz dłońmi. W jednej chwili centrum miasta wypełniło wycie syren radiowozów i karetek pogotowia. Policjanci kazali Wojtkowi jechać boczną ulicą, ale auta stały tam zakorkowane. Kierowcy wysiedli, gapili się w wyświetlacze komórek. – Firma, a potem matka – pomyślał Wojtek i też wydobył telefon. Komórka pokazywała zero zasięgu, śmierdziało dymem.
Wojtek
W sobotę Wojtek i jego kolega Andrzej z Wrocławia siedzą na trawie w parku Ravenscourt, palą papierosy i czytają gazety.
Wojtek: kierowca od 20 lat, w Polsce woził mięso z ubojni. Do Londynu przyjechał rok temu, żeby zarobić na alimenty dla czwórki dzieci oraz studia farmaceutyczne dla najstarszej córki. Praca nie wypaliła, pośrednik zrobił przekręt. Wojtek wrócił do Polski, ale już w marcu znów przyjechał prosto na załatwione stanowisko kierowcy w firmie handlującej papierem. Opłaciły się kontakty sprzed roku. – Jestem legalny: konto w banku, zarejestrowanie w Home Office i insurance – wylicza. W czwartek rano, po trzech godzinach czekania, wyrwał się z korka na Liverpool Street i dalej rozwoził papier. Telefony nie działały, ale w centrali śledzili elektroniczne wpisy, które Wojtek pobierał od odbiorców. Dyspozytor pokazywał innym kierowcom ekran swojego komputera. – Wojtek pracuje – mówił. Kiedy wreszcie Wojtek dodzwonił się do matki, była roztrzęsiona. Już wiedziała o wszystkim z telewizji. Pytała, czy na pewno chce zostać w Londynie. Mrągowo jest bezpieczniejsze.
Andrzej
Andrzej: zredukowany pracownik prywatnej firmy producenckiej z branży telewizyjnej. Przyjechał do Londynu w marcu, do córki, która tu mieszka od roku. Odpowiedział na ogłoszenie z polonijnej gazety i drugiego dnia pobytu już miał pracę w domu opieki: wikt, mieszkanie, 150 funtów tygodniowo za całodobową opiekę nad schizofrenikiem, dwoma narkomanami i psychicznie chorym dzieciobójcą.