Choć na polskich stołach wciąż króluje czysta (ponad 85 proc. spożycia), to coraz chętniej sięgamy po trunki kolorowe. Tu prym wiedzie Żubrówka, ale wciąż rośnie popularność whisky, brandy, rumu i innych alkoholi z importu. Od maja 2004 r., gdy Polska znalazła się w Unii, cła na te produkty znacznie spadły, a wraz z nimi ceny, niekiedy nawet o 40 proc. Sprzedaż whisky wzrosła o połowę, popyt na niektóre rodzaje brandy o ponad 100 proc. (np. grecka Metaxa, francuski Remy).
Na Zachodzie ok. 40 proc. rynku mocnych alkoholi stanowią właśnie te kolorowe. Podobnie będzie i u nas. Polscy producenci starają się więc wymyślić coś oryginalnego. Warszawski Koneser w styczniu wypuścił Viaguarę, która, jeśli wierzyć załączonej do butelki ulotce, ma rozpalać zmysły. Sugeruje to już sama nazwa, kojarząca się z najbardziej znanym lekiem wspomagającym potencję.
Starka jak whisky
Inne firmy chętnie odwołują się do przedwojennych tradycji. Stawiają na staropolskie krupniki, jarzębiaki, wiśniówki. Czasem są to te same, dobrze znane od lat trunki, tyle że ich receptury jakoś zmodyfikowano. Firmy wyraźnie ciągną w stronę tak modnych swojskich i staropolskich klimatów: świata tradycyjnej polskiej kuchni, której częścią były szlacheckie nalewki, pędzone domowym sposobem ziołowe i owocowe destylaty. Przez całe wieki to one, a nie czysta wódka, dominowały na polskich stołach. – Ludzie mniej zamożni pijali okowity. Każdy dom szlachecki czy mieszczański miał własne przepisy na nalewki. Pito nalewki na miodzie, z dodatkiem ziół, na owocach świeżych albo suszonych – opowiada Grzegorz Russak, historyk i prezes Polskiej Izby Produktu Regionalnego, autorytet w dziedzinie narodowych przysmaków.
Bardzo ważny był też sposób ich podawania: – W dawnej Polsce były niczym wina: słodkie, wytrawne, półwytrawne, słabe i bardzo mocne.