Po raz pierwszy do interesu na truskawkach Janusz Glinicki, dzisiaj szef firmy SADPOL, dołożył przed dziesięcioma laty. Chciał znaleźć odbiorców na Zachodzie, bo tam owoce są pięciokrotnie droższe. Już na starcie popełnił błąd – przyjrzał się cenom, ale nie przyglądał truskawkom. Zupełnie jak ciągle jeszcze polscy konsumenci.
Kiedy więc znalazł klienta w Holandii, już zaczął liczyć przyszłe zyski. Skupił od plantatorów dorodne owoce, załadował w nowe łubianki i pierwszy tir ruszył do Amsterdamu. Jak go Holendrzy otworzyli, złapali się za głowę. Po raz pierwszy zobaczyli truskawki w łubiankach i to we własnym sosie, gdyż przez drogę nieco się utrzęsły. Służby sanitarne kazały owoce utylizować, a rachunek wściekły odbiorca odesłał Glinickiemu.
Zysk zamienił się w potężną stratę, ale niedoszły biznesmen wyciągnął właściwe wnioski – żeby zrobić interes, trzeba się go nauczyć. Zainwestował w siebie i po naukę poleciał do Kalifornii. Przez te dziesięć lat przyglądał się też plantacjom w Izraelu, Maroku, Egipcie, Hiszpanii, nie mówiąc o Belgii i Holandii. Dziś zagraniczni klienci twierdzą, że Glinicki, który ma kilkusethektarową plantację pod Serockiem, jest najlepszy w Polsce.
Kiedy więc Cypryjczycy z firmy Agromarket w Nikozji przyjechali po truskawki na giełdę do Bronisz pod Warszawą, Andrzej Kowalski złapał za słuchawkę i zadzwonił do SADPOLU, do Glinickiego. A tam usłyszał – dwa i pół euro. To samo, jak echo, powtórzyli w Truspolu koło Bydgoszczy, czyli drugiej, równie dużej (kilkaset hektarów) i profesjonalnej, plantacji w kraju. Trzeciej na razie nie ma, choć na zawodowy rynek powoli wchodzą mniejsi.
Oprócz Cypryjczyków, którym opłaca się wozić świeże polskie truskawki samolotem, już trzeci sezon odwiedzają Bronisze Norwegowie.