Emanujące spokojem pejzaże, nostalgiczne widoczki, kwiaty, morze nie pozwalają nawet przypuszczać, że tworzył je artysta, który był członkiem NSDAP, następnie banitą z wyroku hitlerowskich Niemiec, a po wojnie - mając ponad 80 lat - przeżywał chwile tryumfu. Dziś w każdym podręczniku historii sztuki pisze się o nim jako o jednym z najwybitniejszych przedstawicieli ekspresjonizmu. Jego prace możemy oglądać na wystawie w Krakowie.
Emil Nolde zaczyna mało ambitnie, rysując szwajcarskie Alpy. Na poły fantastyczne wizje, w których góry przybierały wygląd groteskowych masek, podobały się Niemcom na tyle, że z rysunków zrobiono pocztówki, co pozwoliło artyście wybić się na finansową niezależność i spokojnie zająć niekomercyjnym już malarstwem. Lata 1898-1902 poświęca na podróże i studiowanie. Kształcił się w Paryżu, Kopenhadze, Monachium. W 1906 roku przystąpił do grupy Die Brücke, wystawiał z artystami z innego głośnego ugrupowania Der Blaue Reiter.
Zaczął być znany, coraz liczniejsze muzea kupowały jego prace do swych kolekcji. W 1927 roku otrzymał honorowy tytuł doktora Uniwersytetu w Kilonii, a cztery lata później Pruska Akademia Nauk mianowała go swym członkiem. I choć pozostawał w centrum artystycznego zainteresowania, sam unikał życia publicznego. Gdy w 1902 roku, mając 35 lat, zmienił nazwisko z Hansen na Nolde (nazwa jego rodzinnej miejscowości), nie był to pusty gest malarza, ale wyraz jego prawdziwych namiętności. Niemal całe życie spędził bowiem w małych miasteczkach na północy Niemiec, zyskując sobie opinię odludka i samotnika, zakochanego ponad wszystko w surowej przyrodzie rodzinnych ziem.
I gdy już wydawało się, że reszta życia upłynie mu na gromadzeniu honorów i spokojnym malowaniu, nadeszły nieoczekiwane zawirowania. W 1933 roku jego członkostwo w Pruskiej Akademii unieważnili narodowi socjaliści. Cztery lata później jego prace uznano za sztukę zwyrodniałą i pokazano na słynnej wystawie Entartete Kunst. Ponad 1050 obrazów Noldego, będących własnością muzeów, usunięto ze zbiorów i zarekwirowano.
Dla nazistów groźne okazało się nie jego pochodzenie, jak w przypadku szykanowanych malarzy narodowości żydowskiej, ale to, jak malował.