Archiwum Polityki

Grówno narodowe

Piotr Szulkin, enfant terrible polskiego kina, powrócił po dziesięciu latach milczenia prowokacyjną ekranizacją słynnej XIX-wiecznej farsy „Król Ubu”, napisanej przez nastoletniego anarchistę Alfreda Jarry’ego.

Reżyser potraktował utwór jak trampolinę dla własnej fantazji na temat historii Polski i naszych narodowych wad. Szulkin umieścił akcję filmu w opuszczonym, rozwalającym się hangarze strzeżonym przez oddziały specjalne ZOMO. Na brzydkich, liszajowatych ścianach budynku powiewają jaskrawoczerwone transparenty z groteskowymi napisami parodiującymi rewolucyjne slogany poprzednich epok, np.: „Nie ma wolności bez ucisku”, „Więzienie nawozem demokracji” albo „Wiwat więziennictwo, wiwat wszystkie stany”. Co pewien czas chylący się ku upadkowi barak kontrolują wysłannicy zagranicznych rządów, którzy wyglądają jak postacie ze stalinowskich karykatur. Wszyscy noszą na piersiach przypięte białe kartoniki z napisami: Ameryka, Niemcy, Anglia i wygłaszają groźne ostrzeżenia pod adresem króla Folski (tak właśnie, jakby sepleniąc, wymawia się w filmie nazwę Polska), domagając się spłaty zaciągniętych wcześniej długów.

W filmie mówi się rymowaną prozą

, co pewien czas pojawia się mała dziewczynka pełniąca funkcję narratorki, która w dziecięcych rymowankach komentuje ekranowe wydarzenia. Co pewien czas sceneria groteskowej bajki o złym, podstępnym Ubu, który nieudolnymi rządami rujnuje gospodarkę i doprowadza do interwencji obcego mocarstwa (oczywiście carskiej Rosji z Jerzym Trelą w roli cara), zamienia się w wodewil czy też śpiewogrę z udziałem tancerek i kabaretowych solistów wykonujących klasyczny repertuar: od „Marsylianki” po „Odę do radości”.

W „Królu Ubu” mieszają się czasy i scenografie, surrealistyczny charakter scen i skojarzeń podkreślają korowody roztańczonych żołnierzy strzelających do swoich rodaków, a o skali i natężeniu szulkinowskiego absurdu świadczy wygłaszana przez Wojciecha Siemiona, grającego w filmie nawiedzonego intelektualistę, idea przemiany narodowego grówna (to Jarry dorzucił „r” do brzydkiego słowa) w gaz, mająca wybawić nasz biedny naród od wszelkich trosk materialnych.

Polityka 3.2004 (2435) z dnia 17.01.2004; Kultura; s. 61
Reklama