By się o tym przekonać, należy pojechać do najbardziej zinternetyzowanego państwa na świecie – do Korei Południowej. W tym liczącym 48 mln mieszkańców kraju ponad 70 proc. mieszkań podłączonych jest do Internetu stałym szybkim łączem. Inny lider, Kanada, może się pochwalić wskaźnikiem 50 proc., w zacofanych Stanach Zjednoczonych większość ludzi łączy się z siecią, podobnie jak w Polsce, za pomocą wolnych i zawodnych modemów.
Koreańczycy zaczęli intensywnie inwestować w infrastrukturę teleinformatyczną w odpowiedzi na wielki kryzys ekonomiczny w 1997 r., kiedy dochód narodowy zmalał o 40 proc. Powszechny i szybki dostęp do Internetu miał pomóc w uzdrowieniu gospodarki i zapewnić wszystkim Koreańczykom możliwość korzystania ze zgromadzonej w przestrzeni wirtualnej wiedzy. Koreańczycy uwielbiają się uczyć, są zapewne najbardziej uczącym się narodem na świecie, na naukę wydają najwięcej spośród wszystkich krajów rozwiniętych i z radością witają wszelkie inicjatywy, które nauce mogą pomóc.
Wszyscy więc z aplauzem powitali program CyberKorea: politycy, biznesmeni i zwykli obywatele. Zakasali wspólnie rękawy, wyłożyli wspólnie pieniądze i za kilkanaście miliardów dogonili i przegonili Stany Zjednoczone wraz z resztą świata. Dziś za cenę około 20 dol. miesięcznie przeciętny Koreańczyk może korzystać z Internetu z szybkością 10 Mb na sekundę. Jeśli nie chce tego robić w domu, może skorzystać z 26 tys. kawiarni internetowych, zwanych PC bangami, tłumnie obleganych przez młodzież.
Zgodnie z planami szybki i powszechny Internet zmienił koreańską gospodarkę. Dziś w sieci przeprowadza się transakcje wartości około 40 proc. koreańskiego produktu narodowego; ponad 70 proc. transakcji na seulskiej giełdzie zawieranych jest elektronicznie. Ale szybki i powszechny Internet zmienił również nie do poznania społeczeństwo, a zwłaszcza młodzież.