Gdy dziecko odbiera sobie życie, reakcją jest szok, bezradność, niedowierzanie, gigantyczne poczucie winy u otoczenia. Zwłaszcza że te odratowane na pytanie: dlaczego?! potrafią podawać powody zaskakująco błahe: zakaz pójścia na prywatkę, pałka z matematyki czy domowa kłótnia z trzaskaniem drzwiami. Jednak – jak twierdzą zgodnie wszyscy specjaliści – samobójstwo to proces, nie akt. Jest jak czechowowska strzelba, która wypala w trzecim akcie, ale od dawna nabita wisi na ścianie.
Nóż i ketchup
Fala samobójstw wśród dzieci i młodzieży nasila się pod koniec semestru i gdy zbliża się zakończenie roku szkolnego. Stąd prosta droga do wniosku: winna jest szkoła.
– To stereotyp często ogrywany przez media – mówi dr Agata Brzozowska z Kliniki Psychiatrii Wieku Rozwojowego szpitala Akademii Medycznej w Warszawie. – Pokazuje się palcem na szkołę, a zapomina, że podłożem jest brak oparcia w domu, bez którego trudno radzić sobie z problemami.
10-letni Marek, dyslektyk i dziecko nadpobudliwe, nie potrafił poradzić sobie z piętrzącymi się w szkole kłopotami. Ojciec alkoholik rozwiązywał te problemy pasem i zamykaniem w komórce. Chłopiec namówił brata na pozorowane samobójstwo. Wzięli noże, oblali sobie przeguby ketchupem, ułożyli się w łóżkach i udawali martwych. To pomogło. Matka, gdy wyszła z szoku, zrozumiała, że coś trzeba zrobić. Załatwiła zmianę szkoły i przyprowadziła chłopca na leczenie.
Alfred Adler napisał, że samobójstwo może być zamaskowaną formą agresji skierowaną przeciw otoczeniu. Rzeczywiście, czym innym jest sytuacja, gdy dziecko w środku nocy połyka 50 tabletek, a czym innym, gdy bierze 10 i natychmiast informuje o tym domowników. W wielu próbach samobójczych podejmowanych przez dzieci i nastolatków uderza pewna teatralność.