Jacek Żakowski: – Sir Martin, co pan czuje obserwując dziś kolejne zderzenia pamięci i znów narastające żądanie rewizji historycznej? Między Ukrainą i Polską. Między Niemcami a Czechami i Polską. Między Żydami i Polską.
Martin Gilbert:– Zawsze rozumiałem potrzebę uczciwej rozmowy o przeszłości. Bo bardzo długo historię pisali zwycięzcy. Nie tylko ci, którzy wygrywali wojny, ale też ci, którzy umieli zdominować literaturę i podręczniki historii. Głos tych, którzy wcześniej nie umieli się ze swoimi racjami przebić do świadomości publicznej – na przykład głos Ormian – zaczął być słyszalny dopiero w latach 70. Ale wciąż były to słabe głosy. Dziś walka o pamięć ma nasilający się aspekt materialny – często łączy się z pieniędzmi.
Czyli z odszkodowaniami.
Także z żądaniem zwrotu odebranego mienia. Można to prześledzić na przykładzie pamięci żydowskiej. Najpierw mieliśmy Układ Luksemburski z 1952 r., gdzie Konrad Adenauer w imieniu Niemiec zgodził się wypłacić Izraelowi ogromne odszkodowania. Potem było bardzo poruszające wyznanie niemieckiej winy i odpowiedzialności złożone przez prezydenta Weizsäckera. Podobnie jest z krzywdami amerykańskich Indian. Indianie domagali się uznania, że byli źle traktowani. I to zostało powszechnie uznane. Ale – znów – w ostatniej dekadzie okazało się, że samo uznanie dalece nie wystarcza. Powstało żądanie renegocjacji traktatów z amerykańskim rządem, żądanie przywilejów dla społeczności mieszkających w tak zwanych rezerwatach. Żądanie Greków, by Muzeum Brytyjskie oddało im skarby wywiezione w XIX w., bardzo długo stanowiło przykład zabawnego dyplomatycznego folkloru. Dziś to jest bardzo poważna sprawa, z której nikt się nie śmieje. Wydawało się, że to koniec historycznych rachunków.