Trwa bezpardonowa licytacja, kto lepiej reprezentuje ludowy gniew, kto zręczniej ogra rząd, kto postawi na swoim, a przynajmniej tak to będzie wyglądało w oczach szeregowych związkowych „żołnierzy”. Znacznie mniej niż jeszcze kilka lat temu liczą się tu dawne zasługi czy polityczne wizytówki, najbardziej – reprezentowanie wielkich, liczących się branż, które mogą coś w skali całego kraju namieszać. W powszechny strajk generalny już chyba nikt nie wierzy, ale duże branże dają szansę na choćby jego namiastkę. Stąd nagle we wszystkich telewizyjnych wiadomościach pokazują się nieznane dotąd twarze ludzi, od których – jak się z niedowierzaniem dowiadujemy – zależy, czy dojedziemy do pracy, czy nie stanie kolej, czy nie zamrze Śląsk, czy uda się sprywatyzować przedsiębiorstwa i całe gałęzie gospodarki.
Trzydziestosześcioletni Artur Oporski, jeden z liderów Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego Taksówkarzy, nazywa rzecz po imieniu: – Mamy sprawy do ugrania.
Taksówkarze chcą ugrać od resortu finansów wycofanie nakazu instalowania kas fiskalnych. Twierdzą, że to protest w interesie wszystkich Polaków, bo wyliczyli, że obowiązek instalowania tych urządzeń obciąży budżet sumą 260 mln zł (Ministerstwo Finansów obiecało dofinansować taksówkarzom zakup kas). – Zapłacą podatnicy – twierdzi Oporski. To charakterystyczna deklaracja: wszyscy liderzy protestu twierdzą, że walczą za całe społeczeństwo, które nie zawsze jest uświadomione co do swych prawdziwych interesów.
Wyrósł na lidera taksówkarzy, chociaż nie działa w żadnym z kilku związków zawodowych tej branży. Ale zawsze aktywnie uczestniczy w taksówkarskich protestach, dobrze prezentuje się w mediach, jest elokwentny i sprawy stawia ostro.