Na granicy wschodniej mrówka zaczyna pracę o świcie. Po stronie ukraińskiej kupuje karton papierosów i butelkę wódki. Tyle podróżnemu przekraczającemu polską granicę wolno mieć w bagażu. Kiedyś mrówki były bardziej objuczone. Papierosy upychano w specjalnych kieszeniach, przyklejano taśmą na plecach i brzuchu. Kobiety pakowały do staników i pod spódnice. Obrotni nieśli po 6–7 kartonów. Od kiedy na przejściu wzmocniono kontrole i zainstalowano sprzęt do wykrywania folii aluminiowej (jest w każdej paczce papierosów), nie opłaca się nosić więcej, bo zabiorą albo zawrócą.
– Chyba że akurat celnik się zlituje – mówi pan Zenon, który od kilku lat handluje na targowisku w Medyce. Pan Zenon dokładnie wie, kto stoi na zmianie, wyrozumiały czy służbista. Ale nawet z jedną sztangą papierosów wyprawa się opłaci. Po ukraińskiej stronie paczka LM kosztuje niecałe 2 zł. Po polskiej stronie na targu można ją sprzedać dwa razy drożej. Sprawna mrówka wyciągnie dniówkę 40–50 zł. To niemało, zwłaszcza że po obu stronach szlabanu panuje bieda i bezrobocie.
Do niedawna przejście w Medyce przekraczało dziennie 3–4 tys. osób. Od 1 października ruch zamarł, ale – jak podejrzewają celnicy – tylko chwilowo. Ukraińcy muszą wyrobić sobie wizy, potem sznur „turystów” ruszy znowu.
Po polskiej stronie jest popyt na tańsze papierosy i alkohol, jest więc i podaż. Mrówki zarabiają na różnicy cen towarów akcyzowych. Tak jest na wszystkich przejściach z Rosją, Białorusią i Ukrainą. W Medyce mają jednak najlepsze warunki, bo bazary leżą po obu stronach granicy kilkaset metrów od przejścia. Nie trzeba jechać samochodem lub motocyklem jak w Bezledach (obwód kaliningradzki) czy podróżować pociągiem jak w Terespolu. W Medyce mrówki wędrują na piechotę.