Rozpoczyna się sezon strajkowy. Miesiącem protestów ogłosiła listopad wprawdzie Solidarność, ale nie można wykluczyć, że chętnie dołączą do niej także inne związki zawodowe, aby uniknąć zarzutu, iż gorzej bronią praw pracowniczych. Gdy górę wezmą emocje, nie będzie już możliwości wymiany argumentów. Liczyć się będzie tylko siła i determinacja. Zdaje się, że właśnie o to chodzi.
Trzynastego nie pojadą pociągi, ponieważ strajk zapowiedziały związki zawodowe PKP. Żądają m.in. co najmniej 800 mln zł dotacji, aby nadal utrzymywać nierentowne połączenia lokalne. Po poprzednim strajku udało się utrzymać w rozkładzie jazdy pociągi, do których wsiada zaledwie po 50 pasażerów, a 90 proc. kosztów ich przejazdu finansują za nich podatnicy. Kolejarzom w wielu przypadkach bardziej chodzi o utrzymanie miejsc zatrudnienia dla nich samych, niż o wygodę ludzi dojeżdżających do pracy. O tym, jak pomóc – również finansowo – dojeżdżającym, powinny raczej decydować lokalne samorządy (i one też powinny dostać na to dotacje), a nie związkowcy z PKP. Może okazałoby się, że lokalne społeczności wolą dofinansowanie do transportu samochodowego? Kolejowi związkowcy nie życzą też sobie prywatyzacji PKP. Z pewnością utrudniłaby ona – a może nawet uniemożliwiła – żerowanie na państwowej firmie wielu prywatnych spółek, w tym także działaczy związkowych.
Do kolejarzy mają dołączyć górnicy, żądający rezygnacji z rządowego planu restrukturyzacji górnictwa oraz utrzymania zakładowych układów zbiorowych. Czyli przywilejów, jakich nie mają ludzie pracujący w zakładach, które na siebie zarabiają. A to z ich kieszeni wypłacane są górnicze deputaty, trzynastki, barbórki. Protesty zapowiedzieli też pracownicy służby zdrowia, stoczniowcy, hutnicy i strażacy. Niewykluczone, że będziemy również świadkami kolejnej demonstracji na wózkach inwalidzkich.