Bezrobotny absolwent Uniwersytetu Gdańskiego nie poddaje się i zakłada unikalny sklep z grami – tak reklamuje swoją działalność 25-letni Piotr Kątnik, który rok wcześniej ukończył studia z zarządzania. Jego sklep to zaledwie 20 m kw., ale w świetnym punkcie, w samym centrum Gdańska Wrzeszcza.
Kątnik długo nie brał pod uwagę możliwości uruchomienia własnego interesu. Jak większość kolegów słał setki ofert, chodził na rozmowy kwalifikacyjne i przeżywał frustracje. Aż uświadomił sobie, że właściciele małych firm, które odwiedzał, w gruncie rzeczy specjalnie nie różnią się od niego. Dlaczego nie miałby spróbować?
U koleżanki na imieninach zetknął się z pochodzącą ze Szwecji grą o nazwie jenga. Z drewnianych klocków buduje się wieżę, a potem uczestnicy zabawy wyciągają klocki z dołu i przekładają na górę, dopóki konstrukcja się nie zawali. Chciał tę grę kupić. W sklepach, w których pytał, o niczym takim nie słyszeli, a właściwie to nie bardzo było wiadomo, gdzie tego rodzaju gry szukać. Zorientował się, że na rynku jest nisza, która czeka na niego. Napisał biznesplan, sprawdził dostawców, hurtownie.
Ma w swoim sklepie setki gier – od edukacyjnych dla dzieci w różnym wieku, przez klasyczne jak go (starsze od szachów), domino, warcaby, szachy, po gry komputerowe. Raj mają tu miłośnicy fantastyki, a zwłaszcza kart kolekcjonerskich. I na razie to oni są podporą sklepu. Dla wielbicieli fantastyki Kątnik zaczyna urządzać turnieje i konkursy, bo firmy produkujące gry fundują na takie okazje nagrody. Lada moment uruchomi sklep internetowy. – Pracuję – opowiada – po 16 godzin dziennie. Gdybym miał być kasjerem w supermarkecie, chyba tygodnia bym nie wytrzymał. Kolega mówi, że człowiek wolny dostaje skrzydeł.
Znajdź niszę
Niewielu absolwentów decyduje się na taki krok.