Być może red. Andrzej Goszczyński, autor artykułu [„Mapet sąd”, POLITYKA 38], rzeczywiście słyszał od sędziów zawodowych, że określają oni ławników mianem „mapetów” lub „wazonów”. Ławnicy, tak jak sędziowie, adwokaci, dziennikarze, są różni. Nie wolno wszystkich wrzucać do jednego wora i twierdzić, że zasiadają za stołem sędziowskim tylko dla kasy, płaconej zresztą nieregularnie i z dużymi opóźnieniami. Że drzemią albo pochrapują na sprawie, a budzą się tylko na podpisanie wyroku, o którego treści nie mają zielonego pojęcia. Ze swojej praktyki znam wielu ławników, ludzi nie tylko uczciwych, lecz i kompetentnych, czasem zdecydowanie bardziej od ich partnerów zza stołu sędziowskiego.
Red. Goszczyński pisze, że ławnicy nie zawsze potrafią sprostać powadze sądu. Prawda. Ale czy zawsze potrafią to adwokaci, radcowie prawni, prokuratorzy, wreszcie sędziowie? Czy jeśli sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, widząc wchodzącego ze mną na salę klienta z urzędu, licho ubranego prostego chłopinę, gada: „A on tu po co?” – to ocenę tego chamskiego zachowania należy przenosić na wszystkich sędziów?
Problem starczego wieku ławników to przede wszystkim problem sądów stołecznych. Na tzw. prowincji, czy to będzie Węgrów czy Sochaczew, często spotykam ławników w sile wieku. Powód jest prosty. Tam jest rzeczywiste bezrobocie i nawet kilkadziesiąt złotych za wokandę piechotą nie chodzi.
Krzysztof Sawera,
adwokat