W jednym z barów w Bytomiu 30-letni Dariusz G., były górnik, który opuścił kopalnię za kilkadziesiąt tysięcy złotych jednorazowej odprawy, ni stąd, ni zowąd zaczął zwierzać się kolegom od kielicha, że brał udział w zabójstwie Jerzego P., współwłaściciela baru Rio. Jedni kompani od razu wytrzeźwieli, inni pomyśleli: ot, chlapie po wódce, co mu ślina na język przyniesie, żeby pokazać, że mają do czynienia z nie byle kim. O zaginięciu P. wszyscy słyszeli, różne krążyły plotki po mieście, ale minęły przecież już cztery lata. Pewnie żyje gdzieś z inną kobietą. Ale ci trzeźwiejsi zapamiętali, a potem powtórzyli jako świadkowie, że Dariusz G. mówił wówczas, że dłużej z tą tajemnicą nie wytrzyma, nie może z nią żyć. Zwierzał się też z nocnych koszmarów, mówił o sumieniu, które nie daje mu spokoju.
Na początku września 1998 r. Wanda P. powiadomiła policję, że mąż od kilku dni nie wraca do domu, nie pokazuje się też w pracy. Pewnie stało się coś złego. Kiedy rutynowe w takich wypadkach poszukiwania nie dały rezultatu, zawiadomiła prokuraturę. – Braliśmy pod uwagę możliwość porwania, a nawet zabójstwa, ale też szukaliśmy motywów, które mogły go skłonić do opuszczenia rodziny – wspomina Artur Ott z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu, który zajmował się tą sprawą. W kwietniu 2000 r. śledztwo zostało umorzone.
Wódka rozwiązuje języki, ale już na trzeźwo Dariusz G. poszedł na policję i wypytywał, rzekomo w imieniu znajomego, który coś wie na temat zabójstwa, co grozi sprawcy i jak zostanie potraktowany, kiedy sam się zgłosi i przyzna. Potem powiedział, że przypadkowo widział z ukrycia, jak zakopywano zwłoki. Wskazał miejsce. Kiedy odnaleziono szczątki Jerzego P., przyznał się do udziału w zabójstwie. Poszło o wzajemne rozliczenia. Śledztwo wznowiono.