W połowie lat 90. pękł monopol narodowych przewoźników powietrznych. Dzięki tanim liniom lotniczym, które zdusiły wydatki kosztem wygody pasażerów, ceny biletów w Europie Zachodniej spadły o ponad 40 proc. Dzisiaj z Frankfurtu do Paryża można polecieć za mniej niż 30 euro. Czesi, którzy na początku roku wpuścili wszystkich konkurentów, mogą teraz latać z Pragi do Londynu linią EasyJet trzy razy taniej niż my z Warszawy.
Polacy ciągle płacą słono, bo według międzyrządowych ustaleń na liniach międzynarodowych może latać jedynie LOT i jego zagraniczni partnerzy. Dni powietrznej dyktatury LOT są jednak policzone. Po wejściu Polski do Unii nasz rynek otworzy się dla wszystkich przewoźników. Już teraz zresztą Urząd Lotnictwa Cywilnego podpisał z władzami lotniczymi Anglii, Niemiec, Szwecji, Danii nowe porozumienia. Padają obietnice, że jeszcze przed Bożym Narodzeniem część lotów z Polski mocno stanieje. Mówią o tym najczęściej przedstawiciele regionalnych portów lotniczych i krajowi, niesprawdzeni jeszcze, przewoźnicy. Wizja zapełnienia lotnisk w Gdańsku, Szczecinie, Wrocławiu czy Katowicach nowymi pasażerami lecącymi za niespełna 100 zł do Rzymu, Wiednia, Hamburga i Londynu pobudza wyobraźnię. Atmosferę najmocniej podgrzewa tajemnicza firma GetJet z Katowic, która wprawdzie jeszcze nigdzie nie lata, ale często mówi o swoich planach rozwoju międzynarodowego lotnictwa.
Tanio, czyli za ile?
Na pierwszy rzut oka perspektywy dla tanich linii lotniczych są całkiem niezłe. Polska to spory, właśnie demonopolizowany rynek. Rodacy lubią podróżować i są ciekawi świata. Niestety, na korzystanie z tradycyjnej lotniczej oferty najczęściej nie mają pieniędzy. O ile statystyczny Fin 15 razy w roku podróżuje samolotem, to tylko co dwunasty Polak w ogóle do niego wsiada.