Donald Tusk i Jan Rokita głoszą hasło „Nicea albo śmierć”. Piszą, co więcej, iż maksymalistyczne i makabryczne to sformułowanie „nie jest chwytem retorycznym. Jest to poważne wezwanie do narodowej roztropności, w imię której warto podjąć ryzyko dla ocalenia marzeń o znacząco lepszym życiu pokolenia naszych dzieci. Ocalenia marzeń o Polsce jako państwie nie muszącym się starać o względy silniejszych, państwie, które już nigdy nie będzie zepchnięte do roli pionka na szachownicy wielkich mocarstw, czego tak boleśnie doświadczaliśmy w przeszłości...”. Otóż, jeśli nie retoryczny, jest to w każdym razie chwyt demagogiczny. Powiedzmy sobie bowiem od razu. Polska jest krajem małym (średnim, jak kto woli), o podrzędnej wadze politycznej, militarnej i ekonomicznej.
Takie są fakty i nie ma co się na nie obrażać. Z faktów tych wynikają zaś nieubłaganie następne. Polska musi i będzie musiała starać się o względy silniejszych. Czy przede wszystkim o względy Stanów Zjednoczonych, czy Unii Europejskiej, to jest temat do poważnej dyskusji. Natomiast sugerowanie, że Polska może prosperować bez jednego z tych zewnętrznych i uzależniających sojuszy, w których w obu wypadkach stanowi stronę słabszą, jest po prostu nieuczciwością. Osobiście byłem i pozostałem zwolennikiem opcji europejskiej. Jaka to jednak Europa jest i jaką chcemy, żeby była? Pomówmy najpierw o stanie teraźniejszym. Tusk i Rokita znowu straszą: „Koalicja Niemiec i Francji zgodnie z nową konstytucją ma mieć łącznie 29,3 proc. (siły głosu). Z Włochami i Wielką Brytanią wystarczy to w zupełności do narzucenia reszcie każdej decyzji (wraz z pozyskanymi presją »wielkiej czwórki« innymi państwami)”.