Wróżenie z literackich mód o nastrojach czytających wydaje się zapewne dość zawodnym i dziwacznym sposobem odczytywania zasadniczych rysów współczesności. Czasami jednak może się powieść, choć zjawisko wcale nie jest masowe, tylko dość elitarne, jak na zjawisko poetyckie przystało. Rymkiewicz zawsze był poetą cenionym, choć osobnym, bo wyrazistym. Zmieniał się dość poważnie: zaczynał jako poeta mocno zakorzeniony w tradycji, ale z początku zaznaczała się u niego skłonność do błyskotliwej metaforyki, niewątpliwie wykształcona na awangardzie. W 1967 r. ogłosił swój zbiór manifestów poetyckich „Czym jest klasycyzm”, w których najsilniej zaznaczył się wpływ świeżo przyswojonego jungizmu – z wiarą w podświadome, w moc wielkich symboli i tradycji.
To jest klasycyzm
Przez pewien czas czytano wiersze Rymkiewicza w zgodzie z wykładnią ustanowioną przez niego samego – jako przykład współczesnego klasycyzmu. Podtrzymał to zresztą Ryszard Przybylski w książce „To jest klasycyzm” z 1978 r., która sprawie dodała skrzydeł i dramatyzmu. Takie rozpoznanie dobrze nakładało się na ówczesne podziały polityczne, co zresztą na łamach „Polityki” zauważył Artur Sandauer, zaliczając Rymkiewicza do „zachodniofilów”, czyli tych, którzy postanowili, ignorując PRL, umieścić Polskę nad Morzem Śródziemnym.
Mam wrażenie, że świadomość tych niegdysiejszych kontekstów zawdzięczam po trosze historii literatury, a po trosze długiej pamięci. Lata osiemdziesiąte ze stanem wojennym przewróciły bowiem wszelkie rozpoznania do góry nogami i ustanowiły własny surowy reżim, w którym liczyło się tylko „za” lub „przeciw”.