Potencjał komediowy nowego filmu Piotra Wereśniaka „Zróbmy sobie wnuka” jest spory. Gdzieś w Polsce w centrum wielkiego miasta, gdzie wartość metra kwadratowego ziemi porównywalna jest do cen nowojorskich, w drewnianym domku gospodaruje sędziwa para rolników, bezskutecznie marząca o tym, by schedę przejęły ich dzieci. Gorący temat: lęk przed utratą ziemi po wejściu do Unii to samograj. Niestety, zmarnowany przez reżysera, gustującego w prymitywnych żartach i archaicznej stylistyce. Andrzej Grabowski w roli upartego właściciela podupadłej plantacji pomidorów, walczącego o przestrzeganie tradycji w dzikiej, kapitalistycznej rzeczywistości, mógłby nawet uchodzić za nowe wcielenie bohatera „Samych swoich”. Grepsy rodem z telewizyjnych sitcomów i strojenie min zamiast aktorstwa sprawiają jednak, że jest to porównanie chybione. Pomimo ciekawego pomysłu „Zróbmy sobie wnuka” należy uznać za porażkę.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe