Archiwum Polityki

Terminator, predator, gubernator

Schwarzenegger został gubernatorem w Kalifornii, to koniec filmu

Jak to szło? „If you come to San Francisco”. Kalifornia, kraj dzieci-kwiatów, najbardziej wyrafinowany i bogaty stan USA dyktujący trendy, mody i modernizm, demokratyczny i feministyczny – wybiera sobie na gubernatora kogoś z innej bajki, zgoła niewyrafinowanego mięśniowca Arnie Schwarzeneggera. Ano, cały postęp ustąpił zwykłym regułom naiwnych zachowań wyborców wobec trudności gospodarczych. Trochę tak jak w Polsce: ludzie wolą wierzyć w siłę magii w tym przypadku w siłę filmowych wizji, niż przyjąć, że nie ma cudów i trzeba zacisnąć pasa.

Demokracja zadziałała na pełnych obrotach, ludzie pogonili dotychczasowego gubernatora, którego ledwo co wybrali. Przy dobrej koniunkturze Kalifornia – dzięki sektorowi zaawansowanej technologii, także rolnej, zamówieniom wojskowym, przemysłowi rozrywkowemu, a zwłaszcza modnej e-gospodarce czy też „dot-comom” – mogła w latach 90. postawić programy socjalne na wysokim poziomie, rozbudzając nie tylko wielkie nadzieje, ale wręcz mityczną wiarę, że wszyscy mamy prawo być bogaci. Ale balon internetowy pękł, deficyt budżetu sięgnął 12 mld dol., bezrobocie prawie 7 proc. i rozbudzonym oczekiwaniom, a zwłaszcza owemu ugruntowanemu kalifornijskiemu mitowi, nie mógł sprostać dotychczasowy gubernator Gray Davis. Zaczęto pomstować na niego i na „całą tę bandę z Sacramento, która nam wszystko odbiera”.

Trzeźwi ekonomiści ostrzegają: uwaga! Wybory polegały przede wszystkim na bezprecedensowym (bo przed zakończeniem kadencji) przepędzeniu Davisa. Wyborcy zwrócili się ku pierwszemu, który nawinął się pod rękę – Arnie Schwarzeneggerowi. Czy powiedział on coś szczególnie atrakcyjnego? Czy rozwinął jakiś zbawczy program? Nie, ale za to był najbardziej znany spośród wszystkich, którzy stanęli do wyborów.

Polityka 42.2003 (2423) z dnia 18.10.2003; Komentarze; s. 18
Reklama