Byłem w Stanach Zjednoczonych, spotkałem wielu mądrych, głuchych ludzi. Są lekarzami, nauczycielami, pisarzami, muzykami – ręce nauczyciela Piotra śmigają w powietrzu, sprawnie kreśląc słowa. Chwilę potem 11-letnia Justyna przedstawia pośrodku klasy angielską piosenkę: „If you are happy and you know it clap your hands”. Jeśli wiesz, że jesteś szczęśliwy – zaklaszcz. Najpierw tytuł: dłonie pokazują w powietrzu odpowiednik cudzysłowu.
Na lekcji poezji w szkole warszawskiego Instytutu Głuchoniemych na tle ciągłego delikatnego pisku aparatów słuchowych dobiegają tylko pojedyncze, gardłowe głoski. W opowiadanej ciałem poezji prócz zwykłych miganych treści jest specjalny ruch ręki: zafalowanie. Pospolite słowa zafalowane ręką i ciałem przeradzają się w poezję.
– Z dzieciństwa, kiedy chodziłam do szkoły muzycznej, pamiętam taki obrazek – opowiada Natalia Roczan, studentka psychologii, której obydwoje rodzice są głusi prawie od urodzenia. – Ćwiczę w domu grę na pianinie, mama stoi obok, trzyma rękę na górze pianina i nagle krzyczy: Natalia, za szybko!
Nie słyszę, mówię, czytam z ust
Jak brzmi cisza, kiedy usłyszy się ją po raz pierwszy? Bo jeśli żyło się w niej od urodzenia, w pamięci majaczą tylko zdziwione twarze rodziców, których usta przecież się rozumiało: dlaczego byli zaskoczeni, że muszą mówić skierowani przodem? „To dla mnie kompletna zagadka, jak między pierwszym a drugim rokiem życia, kiedy nie miałam aparatu słuchowego, nauczyłam się mówić i czytać z ust”, pisze w liście komputerowym Agnieszka z Łodzi, studentka filozofii na Uniwersytecie Łódzkim i absolwentka kierunku tkanina na Akademii Sztuk Pięknych.