Archiwum Polityki

O włażeniu na głowę

Nauczyciele, którym uczniowie włazili na głowę, istnieli zawsze. Poczciwoty o złotych sercach chyłkiem pomykające ku katedrze, stawiające całej klasie wysokie noty i zduszonym głosem błagające o spokój to nie są jakieś postacie pod względem antropologicznym nowe, są to postacie odwieczne. Nowe, co najwyżej, są sposoby dręczenia tych oferm, choć jest to nowość banalna, bo wywodząca się z wulgarnej masowości. Tak. Nowe sposoby pastwienia się nad nauczycielami są teraz pod względem indywidualnej wynalazczości żadne i zasadzają się na szarpaninie i przekleństwach, co jest przykre w jakimś dodatkowym paśmie: upada – okazuje się – wszystko, nawet sztuka ekscesu.

Jedyny w miarę twórczy (choć wyłącznie formalny i też przecież ordynarnie prostacki) pomysł, jaki mieli sławetni uczniowie z Torunia, żeby mianowicie to, co będzie się działo, nagrać na kasetę, okazał się pomysłem podwójnie samobójczym: po pierwsze sami się własnym nagraniem przed całą Polską przypucowali, po drugie zawartością nagrania skompromitowali; fantastyczne jaja, które zapewne wedle ich mniemania miały być na filmie, czym się okazały? Okazały się szarpaniną, przeklinaniem i wulgarną gestykulacją – doprawdy szkoda było taśmy. Oczywiście istnieje populacja troglodytów, dla których szarpanina, przekleństwa i wulgarna gestykulacja to są jakieś kreacyjne himalaje albo szczyty egzystencjalnych manifestów wolności, ale populacja ta jest marginalna. Owszem, jest w swej wulgarnej agresywności specjalnie zauważalna, ale jest marginalna.

Oobliczu np. dzisiejszej piłki nożnej nie rozstrzygają waleczni szalikowcy, owszem, są oni rzucającym się w oczy marginesem obyczajowym, ale nieprawdą jest, że za ich sprawą uległa zmianie istota gry ani nawet że za ich sprawą stadiony ze sportowych aren przeistoczyły się w miejsca kaźni.

Polityka 38.2003 (2419) z dnia 20.09.2003; Pilch; s. 105
Reklama