Przystojny i rezolutny, niebojący się kamer i mikrofonów kierowca z Olsztyna stał się prawdziwą medialną gwiazdą. Po zdobyciu tytułu Mistrza Europy w 1997 r. zaczął się pojawiać w telewizji – w licznych reklamach i programach rozrywkowych. Ludzie z nim związani potrafili przekuć jego sukcesy na codzienną popularność.
Dzięki fascynacji Hołowczycem zyskał cały polski sport rajdowy.
Pomimo że kibiców ta dyscyplina zawsze miała sporo, to wcześniej przez lata była traktowana po macoszemu. Brakowało relacji z rajdów w telewizji, prasie i radiu. Aż nagle drgnęło. Bo jeśli na krakowskie Błonia przychodzi na prolog Rajdu Polski kilkadziesiąt tysięcy ludzi traktujących Hołowczyca jak polskie skrzyżowanie Elvisa Presleya z Juhą Kankkunenem; jeśli kibice pędzą z odcinka specjalnego na odcinek, blokując przy tym pół miasta, jeśli nagle rajdowcy (nie tylko Hołowczyc) zyskują możnych sponsorów – to jest już temat.
Minęło kilka lat i w tymże Krakowie, który szalał na punkcie Rajdu Polski, z braku pieniędzy odwołano niedawno Rajd Krakowski (podobnie jak wcześniej Rajd Karkonoski), mimo że organizacja takiej imprezy jest wielokrotnie tańsza niż w przypadku rozgrywek kwalifikowanych do zawodów o mistrzostwo Europy (czyli np. Rajdu Polski). Jednocześnie z polskich rajdowych tras niemalże zniknęły samochody WRC, World Rally Car, czyli auta tzw. najwyższej specyfikacji, które walczą o laury w mistrzostwach świata. W dobrych czasach bywało, że w eliminacjach mistrzostw Polski startowało takich samochodów nawet siedem. Teraz jest ich dużo mniej, a ostatnio w Rajdzie Rzeszowskim był raptem jeden (Leszka Kuzaja). Co się stało?
Sport rajdowy w Polsce zaczął umierać za sprawą zakazu reklamy papierosów i piwa. Hołowczyc ruszał w wielki świat w barwach zespołu Stomil Olsztyn-Mobil Rally Team (kierowanego przez angielskiego menedżera Paula Turnera), ale Stomil i Mobil miały dość ograniczone – w stosunku do potrzeb – możliwości.