Jeszcze do niedawna dominacja Boeinga, największego na świecie producenta samolotów pasażerskich, wydawała się niezachwiana. Na macierzystym amerykańskim rynku pochłaniał on kolejnych lokalnych rywali – między innymi McDonnella-Douglasa, zmierzając jednocześnie do hegemonii na całym świecie. Udany model samolotu B737 latającego na krótszych dystansach (podstawowa maszyna LOT) miał zdominować rynek. Z kolei opracowany jeszcze w latach 60. największy samolot pasażerski świata Boeing 747, ze względu na charakterystyczny garb nazywany pieszczotliwie Jumbo Jetem, stał się podstawową maszyną długodystansową.
Być może sukcesy te uśpiły czujność Boeinga, któremu rósł w Europie groźny konkurent. Międzynarodowy koncern Airbus (stworzyli go Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi i Hiszpanie) powoli zdobywał uznanie dla swoich maszyn. Dzisiaj doszło nawet do sytuacji, którą jeszcze kilka lat temu z trudem można było sobie wyobrazić – europejska firma może niedługo odebrać Boeingowi palmę pierwszeństwa. Na pewno sukces nie jest wyłącznie sprawą pieniędzy wpompowanych przez europejskie rządy w Airbusa. Boeing też cieszy się przychylnością i opieką waszyngtońskiej administracji. Po prostu Airbus zaczął produkować samoloty nowocześniejsze i bardziej ekonomiczne. Niedawno firma Skytrax, zajmująca się badaniem rynku lotniczego, przeprowadziła ankietę wśród blisko 70 tys. pasażerów, którzy latali Boeingami 737 i Airbusami A320. Lepiej wypadły maszyny europejskie. Zdaniem respondentów A320 ma między innymi bardziej przestronną i przyjazną kabinę. Trudno więc się dziwić, że stał się najlepiej sprzedającym się samolotem na świecie. Na przykład tanie amerykańskie linie lotnicze JetBlue używają i zamawiają wyłącznie Airbusy!