Hasło samorozwiązania się Sejmu powraca co jakiś czas, podobnie jak pomysł wcześniejszych wyborów. Spadające poparcie dla koalicji SLD-UP, dramatycznie niskie notowania rządu i nieustanny parlamentarny rozgardiasz prowokują takie dyskusje i budzą nadzieje. Przede wszystkim nadzieje opozycji, że władza jest tuż na wyciągnięcie ręki. Czy rzeczywiście? Po raz pierwszy przedstawiamy prognozę podziału mandatów w Sejmie, tak w skali kraju jak i rozbiciu na poszczególne okręgi, wedle listopadowych i grudniowych notowań poszczególnych ugrupowań i według obecnie obowiązującej ordynacji (którą wielu chce wprawdzie zmienić, ale być może ostanie się do końca kadencji).
Ostatnie badania preferencji wyborczych potwierdzają znaczny wzrost notowań Platformy Obywatelskiej i dość niską pozycję koalicji SLD-UP. Nie jest to jednak pozycja na tyle niska, by należało Sojusz lekceważyć. Może on być albo ważnym partnerem w koalicji rządzącej, albo bardzo silną opozycją. Cóż bowiem wynika z przeliczenia procentowego poparcia na konkretne mandaty? Przede wszystkim to, że w Sejmie, gdybyśmy go wybierali obecnie, można teoretycznie ułożyć aż trzy różne koalicje. Centroprawicowa, składająca się z PO-PiS-LPR i PSL, mogłaby liczyć na bezpieczną większość 270 głosów; postsolidarnościowa, w skład której wchodziłyby PO-PiS i LPR, miałaby 243 głosy, a więc też dość bezpieczną przewagę; podobnie jak koalicja PO z SLD-UP, która może liczyć na 241 głosów. Która z tych koalicji mogłaby skutecznie rządzić i nie rozpaść się przy pierwszy większym wyzwaniu, to już inna sprawa.
Na razie partyjne programy, zwłaszcza gospodarcze, owiane są mgłą
i wiadomo jedynie, że SLD-UP ma plan Hausnera, który w szeregach Sojuszu zdobywa coraz większe poparcie, i że sporo elementów tego planu jest spójne z programem Platformy.