Archiwum Polityki

Duch i Libera

Nie muszę nawet pisać, że „Błogosławieństwo Becketta” (Wydawnictwo Sic!) Antoniego Libery czytam jako autobiografię duchową autora, ta książka po prostu jest autobiografią duchową w sensie ścisłym, a jeśli nie wszędzie i nie do końca ścisłym, to z tego powodu, że tu i ówdzie bywa autobiografią w sensie literalnym. W przyjęciu takiej perspektywy nie ma żadnej mojej życzliwej inicjatywy odbiorczej przychylnie scalającej rozmaitość materii, przeciwnie, jest respekt dla bytu jednorodnego. Z obcą dzisiejszym recenzentom pokorą i prostolinijnością uważam na przykład, że skoro autor przedrukowuje w swej książce trzy swoje wywiady, to czyni tak nie z nieumiarkowanej pychy, ale czyni tak, bo wierzy, ma nadzieję i jest przeświadczony, że w tych rozmowach powiedział coś ważnego.

Ach, oczywiście już słyszę (może już słyszałem) kąśliwe recenzenckie pochrząkiwania nad choćby takim fragmentem wyznania uczynionego w rozmowie z Katarzyną Kubisiowską: „Od Becketta uczyłem się Formy i Kompozycji, myślenia w kategoriach Tematu i Kontrapunktu, a także prostoty i logiki wywodu, frazowania, muzyczności tekstu, a wreszcie zasady, że utwór literacki musi być wolny od rzeczy przypadkowych: że każdy wprowadzony element powinien się później »odzywać« jak motyw, echo, refren. Poza Beckettem, (...) moja »mistrzowska« plejada jest niewielka. Zawsze czytałem i nadal z rozkoszą czytam Tomasza Manna, studiuję z ołówkiem w ręku powieści Nabokova i »Dublińczyków« Joyce’a, wreszcie Conrad i Dickens, Flaubert i Sterne”.

Kąśliwe pochrząkiwania biorą się nie z rozumowań, a z zabobonów i uprzedzeń.

Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Pilch; s. 107
Reklama