Archiwum Polityki

Videshi, czyli obca

Sonia Gandhi zrezygnowała z urzędu premiera dla świętego spokoju

Emigranci indyjscy lub ich potomkowie rządzą w 19 krajach świata, mają 200 deputowanych do różnych parlamentów, zajmują 68 stanowisk ministerialnych, są prezydentami 4 krajów i premierami dwóch – na obszarze od Trynidadu-Tobago poprzez Singapur aż po Fidżi. Czy jednak Włoszka może być premierem Indii, jeśli jako obywatelka Indii i żona byłego premiera tego kraju wygra demokratyczne wybory? Nie może, bo histerii dostają działacze przegranej Indyjskiej Partii Ludowej, nacjonaliści-hinduiści, którzy sterroryzowali ją do tego stopnia, że wycofała się, powodując największe zamieszanie polityczne, jakie nastąpiło w niepodległych Indiach.

Elektorat ośmieszył nacjonalistów-hinduistów, bo reklamowali się jako twórcy Promiennych Indii. Dla biedaków ze wsi, gdzie nie ma dróg ani szkół, ani elektryczności, ani pitnej wody – i to od 50 lat – Indie nie są krajem promiennym, a ponurym i dali temu wyraz w wyborach. Sonia Gandhi otrzymała propozycję utworzenia rządu liberalno-socjaldemokratycznego zgodnie z procedurami demokratycznymi. Tymczasem rządząca do niedawna w Delhi szefowa rządu stanowego Sushma Swaraj zapowiedziała, że na znak protestu ogoli głowę jak wdowa, ubierze żałobne białe sari i nigdy już nie wyjdzie z domu.

To nie Sushma jest wdową, lecz Sonia. Zgodnie z kanonami hinduizmu, jakie wyznaje Sushma, Sonia po śmierci Rajiva powinna była ogolić głowę, ubrać białe sari i pójść razem z jego zwłokami na stos. A tego nie zrobiła, tylko sięgnęła po władzę. Więc Sushma powiedziała, że się zabije. Sonia nie chce śmierci Sushmy ani żadnej innej śmierci. Więc się wycofała. Pamięta dobrze śmierć, bo wiozła konającą Indirę Gandhi po zamachu do szpitala. Bo przeżyła śmierć swego męża rozszarpanego przez tamilską tygrysicę-kamikadze. Oddała władzę Manmohanowi Singhowi, ekspertowi Banku Światowego, który ma być premierem Indii.

Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Komentarze; s. 18
Reklama