Archiwum Polityki

Sport eurowizyjny

Od lat narzekamy na nasz festiwal sopocki i od lat co roku o tej porze przekonujemy się, że mogą być festiwale gorsze, ot choćby Eurowizji. Sobotni show transmitowany na całą Europę ze Stambułu potwierdził wcześniejsze doświadczenia: ta impreza nie ma dokładnie żadnego sensu artystycznego, zaś emocje zaczynają się dopiero w momencie głosowania. 17 miejsce polskiego zespołu Blue Cafe oznacza, że w przyszłym roku wykonawca będzie startował w tzw. półfinale, czyli Polska spadła z europejskiej ligi amatorskiej, ale czy warto się martwić?

Wygrała ubrana w skromne odzienie ze skóry Ukrainka Rusłana, w swoim kraju czołowa gwiazda estrady. Jej piosenka musiała się podobać tureckiej publiczności, bo osobliwie przypominała dawne hity gwiazdora tureckiego Tarkana. Zresztą na tle niemal całej reszty wykonawców Ukrainka wyróżniała się przynajmniej zgrabnymi nogami i sprawną choreografią. Na stambulskiej scenie dominowały rytmy pseudoludowe, niekiedy można było odnieść wrażenie niezamierzonej groteski, jak w przypadku maltańskiego duetu, który pomieszał operetkę z niby współczesnym musicalem. Niektórzy artyści mieli wyraźny kłopot z trzymaniem się tonacji, zaś liczne ekipy baletowe przygotowywane były, jak się zdaje, w ostatniej chwili.

Po co to wszystko? Pewnie dla swoistych igrzysk, czyli wspomnianego głosowania. Znowu przekonaliśmy się, że w takich razach liczą się mniejszości narodowe, np. turecka w Niemczech; to dzięki niej publiczność naszych zachodnich sąsiadów przyznała Turcji największą liczbę punktów. Cóż, tak chyba bywa zawsze, kiedy estradę myli się z boiskiem.

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; Fusy plusy i minusy; s. 108
Reklama