Kiedy rozmawiam prywatnie, kiedy piszę prywatny list, jestem bardziej sobą niż wtedy, gdy publicznie mówię lub gdy piszę ten artykuł. We wszystkich tych sytuacjach przestrzegam reguł polszczyzny, lecz gdy mój tekst ma czy ma mieć odbiór publiczny, przestrzegam ich bardziej świadomie. Tu nie tylko nie powinno być „niegramatycznościów” i niestosowności, tu powinna być odpowiednia formuła, którą powinienem znać.
Takich formuł jest oczywiście wiele. Bywa jednak, że pewne cechy publicznego mówienia i pisania są traktowane jako częściej obowiązujące. Wyobrażamy sobie, że w pierwszej połowie ubiegłego wieku „bogoojczyźniana” frazeologia, korzystająca z wzorców romantycznych, miała szerokie zastosowanie nie tylko w mowach i poezji, lecz także w publicystyce i w podręcznikach. Pamiętamy, że w jego drugiej połowie zideologizowany szablon, określany jako komunistyczny, a w istocie raczej partyjno-państwowy, był stosowany nawet w literaturze uważanej za piękną i w tekstach uważanych za naukowe.
W zdemokratyzowanym świecie tekstów publicznych, przy mnogości mówiących i piszących podmiotów, trudno mówić o obecności tak rozumianych wzorców. Przeciwnie, rozszerza się wciąż poszukiwanie odmienności, znajdowanie oryginalnych formuł dotarcia. Zamiast komunikacyjnych stylistycznych rytuałów mamy często dziwactwa i zmieniające się coraz szybciej mody. Ale właśnie, mody. Zjawisko mody jest nieprzemijalne, mody zawsze były i będą – głównie dlatego, że ich istota to zmienność. Co dziś „nosi się” w mówieniu i pisaniu publicznym? Można wskazać modne słowa („dokładnie”, „jakby” „profesjonalny”, „kreatywny”), nowe modne związki frazeologiczne („przyjazny dla otoczenia”, „agresywna promocja”), modne formy (choćby z przedrostkami „super-”, „mega-”, „post-” i innymi), modne konstrukcje gramatyczne.